KONCERTY

AC/DC – Warszawa, lotnisko Bemowo

Od ostatniego koncertu australijskiej formacji AC/DC w Polsce minęło 19 lat. I choć od tamtego czasu członkom zespołu przybyło siwych włosów na głowie, występem 27 maja na warszawskim Bemowie potwierdzili, że wciąż wiedzą jak grać na najwyższym z możliwych poziomie. W tym roku zespół AC/DC odwiedził nasz kraj w ramach trasy koncertowej „Black Ice Tour”, aby promować swój ostatni wydany w 2008 r. studyjny album, zatytułowany właśnie „Black Ice”.

Już od samego rana po ulicach Warszawy paradowali fani zespołu ubrani w szkolne mundurki oraz śpiewający największe hity ulubionej kapeli. Łatwo można było poczuć atmosferę tego, co miało wydarzyć się wieczorem. O godzinie 15:00, gdy otworzono bramy na teren lotniska Bemowo, wielbiciele AC/DC rozpoczęli długi i męczący bieg w stronę sceny. Każdy chciał bowiem zająć jak najlepsze dla siebie miejsce. Teren imprezy na dwie godziny przed koncertem przypominał trochę festiwal Woodstock – tysiące ludzi, leżących, czy też siedzących na ziemi, jednakże wyraźnie podekscytowanych tym, co miało niedługo nastąpić.

Naturalnie, występ AC/DC musiał być poprzedzony supportem. Tym razem mieliśmy okazję posłuchać rodzimej kapeli Dżem. Panowie wyszli na scenę na chwilę przed godziną 20:00 i zaczęli grać zarówno stare i dobrze znane utwory, takie jak „Czerwony jak cegła” oraz „Wehikuł Czasu”, jak i te, które zostały skomponowane z nowym wokalistą tj. Maciejem Balcarem. Obserwując reakcję tłumu odniosłem wrażenie, że zespół ze Śląska nie zachwycił. Może ze względu na melancholijność ich piosenek, a może po prostu dlatego, że ich styl w żaden sposób nie pasuje do tego, który prezentuje AC/DC. Moim zdaniem, bardziej trafionym supportem byłby występ TSA, albo Acid Drinkers.


Gdy Dżem zszedł ze sceny, wszyscy zaczęliśmy głośno skandować: „AC/DC! AC/DC!”. Na szczęście techniczni szybko przygotowali scenę i punktualnie o 21:00 usłyszeliśmy głośny huk. Na telebimach pojawił się animowany film, w którym to Australijczycy jechali pociągiem. Następnie z tyłu sceny wjechała kilkumetrowa, dymiąca lokomotywa. Wówczas muzycy z AC/DC pojawili się na scenie przy gromkich oklaskach fanów. Koncert zaczął się utworem „Rock n’ Roll Train”, który otwiera album „Black Ice”. Zawarczała zarówno czarna gitara Angusa Young’a, jak i wciąż mocny głos Briana Johnson’a. Po tym potężnym wejściu panowie wykonali utwór powstały na początku ich kariery, tj. „Hell Ain’t A Bad Place To Be”.

W tym momencie tłum wyraźnie oddawał się szaleństwu. Ochroniarze mieli mnóstwo pracy łapiąc tych fanów, którzy byli wyrzucani przez innych za barierki. Tymczasem AC/DC wcale nie zamierzało zwolnić tempa. Kolejne wykonanie jakim było kultowe „Back in black”, rozgrzało publiczność do czerwoności.


Następnie zabrzmiały takie utwory jak „Big Jack” oraz „Black Ice” – to kolejne tytuły z nowego krążka. Nie zabrakło „Thunderstruck” z rozpoznawalnym gitarowym riffem. Potem zaczęło się prawdziwe show. W trakcie „The Jack” Angus Young zaprezentował nam striptiz, jednak w o wiele łagodniejszym wydaniu niż kilkanaście lat temu. Skończyło się bowiem na pokazaniu publiczności oryginalnych slipek z czerwonym logo AC/DC. Emocje wzbudził wielki dzwon, który w pewnym momencie zaczął opuszczać się z góry sceny. Biciem tego właśnie dzwonu Brian Johnson rozpoczął „Hells Bells”. „War Machine” był ostatnim utworem z najnowszej płyty. Następnie zespół zagrał „High Voltage”, utwór skomponowany jeszcze za czasów Bona Scotta, byłego wokalisty AC/DC. Potem publikę rozkołysała jedna z najpopularniejszych piosenek australijskiej kapeli, czyli „You Shook Me All Night Long”. Chyba nie było osoby, która nie śpiewałaby refrenu wraz z Brianem Johnsonem. Malcolm Young oraz Cliff Williams idealnie tworzyli chórki, nie tylko w owym utworze. Po tym wykonaniu wszyscy jakby spodziewając się następnego utworu zaczęli krzyczeć: „T.N.T! T.N.T!” Życzenie fanów zostało spełnione. Z lokomotywy stojącej na scenie buchnęły płomienie, Phil Rudd uderzył w bębny, a Angus Young zaczął skandować głośno „OI! OI! OI!”, nawołując tym samym publiczność do czynienia tego samego. Kolejnym po „T.N.T” świetnym efektem scenicznym była kilkumetrowa, dmuchana lalka, która pojawia się na koncertach AC/DC wyłącznie przy wykonywaniu „Whole Lotta Rosie”.

Na koniec zespół zagrał „Let There Be Rock” w mocno wydłużonej wersji. Wtedy to właśnie Angus Young dał swój popis. Przez około dziesięć minut miotał się z gitarą po scenie grając potężną, rockową solówkę. Co chwila zachęcał wszystkich do bardziej dynamicznego oklaskiwania. Z wielkiego podwyższenia, na którym stał Angus buchnęło konfetti. Była to prawdziwa uczta dla oczu i uszu każdego gitarzysty. Gdy Angus Young zakończył swoje solo, AC/DC zeszli ze sceny, jednak to nie był koniec emocji tego wieczoru.

Musiał przecież nastąpić bis. Na tę okoliczność zespół przygotował „Highway To Hell”, zaliczający się już do kanonu muzyki rockowej XX wieku. Nie zabrakło słynnego pokazania palcami rogów przez Angusa Younga. Na zakończenie, na scenę wjechały armaty i zaczęło się „For Those About To Rock”. Brian Johnson dyktował kiedy mają one wystrzelić poprzez głośny okrzyk: „Fire!”. Po tym wykonaniu panowie z AC/DC pożegnali gorąco polskich fanów i na dobre zeszli ze sceny. Były to dwie godziny niesamowitych emocji i wrażeń, które z pewnością zapadną wszystkim obecnym w pamięć przez długi czas.


Drugi i możliwe, że ostatni już koncert AC/DC w Polsce to z pewnością jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych bieżącego roku. Zapewne żaden wielbiciel australijskiego zespołu nie mógł czuć się rozczarowany po opuszczeniu lotniska na Bemowie. Muzycy jak zawsze dali z siebie wszystko i naładowali każdego słuchacza pozytywną energią. Tuż po zakończeniu koncertu w niebo wystrzeliły sztuczne ognie. Był to jednak niepotrzebny zabieg, ponieważ występ AC/DC to wielki i niesamowicie gorący fajerwerk.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *