KONCERTY

Anita Lipnicka – Konstantynów Łódzki – Miejski Ośrodek Kultury

Choć w małym miasteczku w centralnej części Polski, Konstantynowie Łódzkim, nie dzieje się specjalnie wiele, mają tam miejsce wydarzenia, które przykuwają uwagę nie tylko lokalnej społeczności. W tym przypadku mowa oczywiście o koncercie wokalistki, która zaczynała jako modelka, a teraz nagrywa bardzo dobre i eksperymentalne jak na polskie warunki albumy. Nie ma chyba przeciętnego Kowalskiego, który nigdy nie słyszałby jej głosu. Anita Lipnicka zawitała do Konstantynowa Łódzkiego, by promować swój piąty solowy album “Vena Amoris”. Jednym ze słów, które przewinęło mi się przez myśl podczas szukania pomysłu na napisanie koncertowej relacji jest bajkowość. Słowa klucze mają to do siebie, że czasem potrafią celnie i rzetelnie oddać atmosferę danego zdarzenia. Zapraszam więc do baśniowego świata, w który dane mi było wkroczyć 7 grudnia.

Bajkowość ta ma w pełni swoje uzasadnienie. Jednym z elementów jej odpowiadających jest z pewnością kameralność. To słowo ma istotne znaczenie w kontekście całości występu Lipnickiej. Na pierwszy rzut oka, konstantynowski Miejski Ośrodek Kultury nie zgromadził więcej niż stu osób. Pomimo tego, po panującej na sali ciasnocie można było stwierdzić, że koncert cieszył się sporym zainteresowaniem. Po bardzo ciepłej i serdecznej zapowiedzi dyrektora domu kultury, na scenie pojawili się towarzyszący wokalistce muzycy, którzy rozpoczęli wieczór pierwszymi taktami krótkiego utworu “Eon”, tego samego, który otwiera najnowszy album Lipnickiej. Zarówno w wersji studyjnej, jak i koncertowej, jest to doskonały materiał wprowadzający do całości. I choć zaczęło się dość patetycznie, całe to wrażenie wyparowało, gdy Anita przywitała się z lokalną publicznością. Niczym najlepsza kumpela, zaczęła krótko i wesoło gawędzić wyjaśniając przy tym co usłyszymy owego wieczoru. W większości przypadków artyści pragnąc zaprezentować nowy materiał, wplatają go pomiędzy inne, starsze nagrania, które jednak dominują na koncertowej setliście. Tym razem było całkowicie inaczej. Utwory zaplanowane tego wieczoru to w całości zagrana “Vena Amoris” plus dodatki. Płyta nagrana w nurcie Americana, z delikatnymi domieszkami polskości przyjęła się znakomicie i może śmiało walczyć o najbardziej prestiżowe nagrody muzyczne w naszym kraju.


W tym momencie znów powrócę do bajkowości. Ciekawym zabiegiem ze strony Anity było przedstawienie treści oraz fabuły każdego utworu tuż przed ich wykonaniem. Mogłoby się wydawać, że to nic specjalnego, w końcu patent ten jest już powszechnie znany i używany. Lipnicka jednak przeniosła go w zupełnie inny wymiar, a wszystko za sprawą doboru słownictwa. Pomijając kwestię na ile było to spontaniczne, a na ile wyuczone, wokalistka bardzo literacko, romantycznie wręcz analizowała około miłosne kompozycje, takie jak “Trzecia zima”, “Gdy na mnie patrzysz”, czy też “Sama”. Przy tej ostatniej Anita wspomniała, że na poprzednich koncertach niektóre kobiety uroniły łezkę. Choć tym razem nie zaobserwowałem takiego zjawiska, jestem gotów Lipnickiej uwierzyć.


Opowiadając o swoim najnowszym dorobku, wokalistka trochę żartobliwie mówiła, że jej piosenki nie przedstawiają osobistych historii, że w większości przypadków artystka pisze o koleżankach. Trudno jednak nie dostrzec świeżości oraz dojrzałości, zarówno muzycznej jak i tej życiowej, które po trzyletniej przerwie od solowych działań artystycznych emanują w każdym z wykonywanych przez Anitę utworów. Wrażenie zrobiły na mnie kompozycje “Wodowanie” oraz “Za dużo aniołów” ze względu właśnie na piękne teksty. Pod względem aranżacyjnym nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Jak to się mówi w branży, wszystko “gadało” jak trzeba. I to nie tylko za sprawą samej Lipnickiej, która bardzo sprawnie operowała dźwiękami wokalu i gitary akustycznej. W Konstantynowie piosenkarka wystąpiła z zupełnie nowym, polskim zespołem (“Vena Amoris” został nagrany z muzykami z Wielkiej Brytanii). I choć był to pierwszy występ w takim składzie, panowie poczynali sobie dzielnie i zawodowo generując ciepłe brzmienia idealnie wpasowujące się do nurtu Americana, który przecież króluje na najnowszym studyjnym dziele Lipnickiej.


Bardzo interesującym zagraniem było wplecenie do koncertu dwóch utworów znanych z poprzedniej, anglojęzycznej płyty “Hard Land Of Wonder”. Tego wieczoru padło na “Car Door” oraz “Halfway Through”, czyli po raz kolejny kompozycje około miłosne, jak najbardziej pasujące do konwencji całego występu. Angielski wokal Anity na żywo porusza tak samo silnie, jak i w piosenkach z polskimi tekstami. Wraz z “Kometą”, czyli ostatnim kawałkiem na “Vena Amoris” dobiegła końca pierwsza część występu w Konstantynowie Łódzkim.


Miałem pewne podejrzenia jeśli chodzi o numery przygotowane na bis i tym bardziej byłem rad, że okazały się trafne. Artystka wkroczyła na scenę oznajmiając, że teraz zabrzmi “piosenka sprzed I wojny światowej”. I choć od zakończenia działalności Lipnickiej w zespole Varius Manx minęło mniej niż sto lat, pierwsze dźwięki w “Zanim Zrozumiesz” każdy rozpoznał bez problemu i nagrodził gromkimi brawami. A na sam koniec istna wisienka na torcie. Po raz kolejny powrót do przeszłości, tym razem za sprawą “Piosenki Księżycowej”, która nie bez powodu uchodzi za jedną z najpiękniejszych polskich piosenek o miłości. Koncert zakończył się, były kwiaty od przedstawicieli Miejskiego Ośrodka Kultury oraz fanów. Przede wszystkim, była jednak spora dawka liryczności, wrażliwości, której obecnie tak często brakuje w muzyce, a także hmm… bajkowości. Oby więcej koncertów, na których słuchacz nakarmi nie tylko uszy, ale i duszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *