WYWIADY

Nocny Kochanek – Artur Pochwała – Dogadujemy się na każdej płaszczyźnie, poza wyborem między Fifą, a Pro Evolution Soccer

Kluby, w których grają swoje koncerty pękają w szwach, a każdy kolejny zapowiedziany występ kończy się niemal zawsze absolutnym brakiem biletów w kasie. Dopiero co ukazało się ich trzecie studyjne wydawnictwo „Randka w ciemność”. I choć nie zapowiada się by Nocny Kochanek prędko wyjechał na zasłużone wakacje to jednak w pędzie trwającej obecnie krajowej trasy basista zespołu, Artur Pochwała, znalazł moment na przesłuchanie przez Łysego.

Łysy z Wyrockiem: Czy minione Walentynki były dla Was delikatną przerwą od trasy? Znaleźliście czas na randkę mimo intensywnego rozkładu jazdy?
Artur Pochwała: Znaleźliśmy i na to chwilę, bo aż strach pomyśleć co byłoby gdybyśmy o tym zapomnieli! Na szczęście obecne randki nie są już w ciemno.


ŁzW: A czy kiedyś zdarzało Wam się randkować w ciemno?
Artur: Pewnie! W zespole mamy specjalistę od takiej formy randkowania i nie raz słyszeliśmy ciekawe historie dotyczące takich spotkań. Który to z nas? Póki co zostanie to tajemnicą, ale coraz częściej zastanawiamy się nad upublicznieniem tych wszystkich przygód, bo jest to materiał na dobry film.


ŁzW: Pytanie od fanów: ile trzeba wypić/jak należy przygotować się, żeby zdecydować się na randkę w ciemno?
Artur: Nieważne ile się wypije, a ważne jest to, aby pić równomiernie i nie przestawać, nawet gdy już dojdzie do spotkania. Wtedy randka na pewno będzie udana – a że tylko dla jednej strony… trudno!😊


ŁzW: Pozostając w temacie randki – Wasza najnowsza płyta zdaje się być wielobarwnym krajobrazem metalu. Na ile formuła Nocnego Kochanka pozwala Wam wychodzić ze sztywnych, nierzadko ortodoksyjnych heavymetalowych ram?
Artur: Na szczęście możemy robić to bez jakichkolwiek ograniczeń, jeśli chodzi o podgatunek metalu. Jak zauważyłeś, płyta jest zróżnicowana i nie okopujemy się wyłącznie wokół podążania w jednym kierunku. Cały czas gramy metal, ale przez luźną konwencję Nocnego Kochanka nie musimy się specjalnie skupiać na tym, aby nie wykraczać poza „standardy”, przez co każdy z nas czuje się swobodnie podczas tworzenia materiału.


ŁzW: Co różni „Randkę w ciemność” od Waszych poprzednich wydawnictw?
Artur: Tak naprawdę nie ma znaczących różnic. Wciąż robimy to co chcemy robić i tak jak chcemy robić. Materiał w kwestiach muzycznych, tak jak zauważyłeś wyżej, nie trzyma się jednej ortodoksyjnej ramy metalu, a i teksty wciąż są z przymrużeniem oka. Jedyna kwestia, o której wspominamy jest taka, że teksty na nowej płycie oscylują wokół tematów około miłosnych zarówno w kontekście płciowym jak i wyrażania miłości do alkoholu. 😊


ŁzW: Na „Randce w ciemność” teksty oscylują w dużej mierze wobec relacji damsko-męskich. Czy i tym razem w większości inspiracją były dla Was własne przeżycia?
Artur: Może nie w większości, ale znajdujemy nawiązania do naszych przygód. W mniejszym czy większym stopniu, rzecz jasna. Wróćmy tutaj do początku naszej rozmowy, do pytania o randkowanie w ciemno i połączmy to z przygodą z Andrzelą… Jak widzisz, już mamy delikatną analogię do jednego z nas.


ŁzW: Wyobrażacie sobie trasę Nocny Kochanek symfonicznie, z wielką orkiestrą za waszymi plecami?
Artur: Nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy, ale mogłoby to być ciekawe doświadczenie. Widok tych wszystkich profesjonalnych muzyków z dyrygentem na czele wczuwających się z pełnym zaangażowaniem, a na froncie teksty o dziewczynie z kebabem, koniu na białym rycerzu czy smokach i gołych babach – bezcenny.


ŁzW: W branży metalowej w Polsce osiągnęliście już bardzo wiele. Co uważacie za swój największy dotychczasowy sukces?
Artur: To prawda, zgadza się. Każdy z nas od zawsze śledził międzynarodowe gwiazdy z myślami jakby to było zapełniać największe kluby w kraju i nieskromnie powiem, że udało się. Oczywiście nie jest to tak, że przyszło to z dnia na dzień o czym wiele osób nie wie zarzucając nam, że jesteśmy przedstawicielami handlowymi oderwanymi od biurek, którym bogaci rodzice kupili gitary i zaczęliśmy śpiewać „o dupie maryni”. Może trochę tak wyglądamy, ale nasza przygoda z muzyką i wspólne granie trwa od 2003 roku, także przerabialiśmy wszystkie możliwe kroki jeśli chodzi o granie koncertów i prowadzenie zespołu. 😊


ŁzW: Czy wspólna światowa trasa z Tenacious D mogłaby przebić wszystko co do tej pory osiągnęliście?
Artur: Pod względem emocji z tym związanych na pewno, zwłaszcza, że mamy dwóch psychofanów Tenacious D w zespole. Niestety, jak wiadomo, teksty naszej muzyki osadzone są w języku, jak i realiach łatwych do zrozumienia wyłącznie dla Polaków. Skróty myślowe, smaczki językowe oraz sposób opisywania sytuacji dotyczących bohaterów w naszych tekstach zaśpiewany w języku polskim poza granicami kraju raczej nie zadziałałby w taki sposób jak to dzieje się u nas. Niemniej jednak taka trasa byłaby wielkim wyróżnieniem i nie ma co ukrywać spełnieniem marzeń każdego kto kiedykolwiek choćby myślał o założeniu zespołu.


ŁzW: Pytanie do Artura Żurka – przed dołączeniem do NK występowałeś z zespołem Czerwone Gitary. Co było dla Ciebie najtrudniejsze w zmianie barw z czerwonych na czarne?
Artur Żurek: Przed Czerwonymi Gitarami grałem muzykę w klimatach Kochanka, a nawet i cięższą. Dobrze się w tym czuję, więc większego problemu mi to nie sprawiło. Najwięcej czasu poświęciłem na podbudowanie kondycji, która niewątpliwie nieco u mnie siadła, przez cały ten czas kiedy grałem w Czerwonych Gitarach.


ŁzW: A jak reszta NK dogaduje się z Arturem, zarówno na scenie jak i poza nią?
Artur: Wszystko działa tak jak powinno. Wiadomo, że poznając nową osobę, spędzając z tym kimś czas w busie jak i poza nim trzeba się poznać i nam udało się to bardzo szybko. Dogadujemy się na każdej płaszczyźnie, poza wyborem między FIFĄ a Pro Evolution Soccer – to jest kość niezgody!😊


ŁzW: Jak wyglądał Wasz czas spędzony razem w studiu? Czy narzuciliście sobie jakąś dyscyplinę, schematy podczas nagrywania najnowszego wydawnictwa?
Artur: Tak naprawdę to wszyscy razem w studiu byliśmy tylko aby odebrać już nagraną płytę 😊 Uciekliśmy trochę od stereotypów zamykania się w studiu i tworzeniu tam muzyki. Mamy tą wygodę, że Kazon zajmuje się nagraniami i cały materiał powstał na długo przed wejściem do studia u niego w domu. W chwili, gdy rozpoczęliśmy nagrania każdy już dokładnie wiedział, jak mają wyglądać numery i wchodziliśmy po kolei, aby zarejestrować swoje partie. Sposób może nie oddaje ogólnie przyjętego wyobrażenia nagrywania płyty i pracy w studiu nagraniowym, ale jest to bardzo wygodna forma pozwalająca zaoszczędzić bardzo dużo czasu, ponieważ wchodząc na swoje nagrania dokładnie wiesz co masz zrobić.


ŁzW: W tegoroczne Walentynki wypuściliście teledysk do „Konia na białym rycerzu”. Proszę się przyznać kto jest w zespole największym fanem Patricka Swayze?
Artur: Ciekawe, ile osób czytających ten wywiad będzie w ogóle wiedziało do czego pijesz 😊 Mamy to szczęście, że jesteśmy rocznikami, które wychowały się w czasach kiedy hitami były takie filmy jak „Dirty Dancing” czy „Uwierz w ducha”. W chwili, gdy otrzymaliśmy od chłopaków robiących teledysk materiał i zobaczyliśmy te pocztówki pomyśleliśmy mniej więcej o tym samym o co spytałeś. Może nie do końca jesteśmy jego fanami. Tę postać po prostu zna każdy, a pewna część osób oglądających teledysk wyłapie wszystkie zawarte w nim smaczki.

ŁzW: To teraz z innej beczki. Zapoznałem się z komentarzami na YT pod klipem.
„Piosenka, która mogłaby być w Wiedźminie”
„Ktoś tu lubi Blind Guardian i pogrywa w Wiedźmina”
„Soundtrack do Wiedźmina 4 jest ciekawy”
„Ciekawe czy jest gdzieś w teledysku easter egg, że to tak naprawdę Płotka”
Czy kontaktował się już z wami ktoś z Netflixa albo CD Projekt?

Artur: Jeszcze nie, ale dawno nie zaglądaliśmy na maila! 😊 A tak całkiem serio to komentarze nie pojawiły się bez powodu. Obrazek do „Konia” został zrobiony przez grupę Division48 z Wrocławia, na czele której stoi między innym Grzegorz Przybyś, a grupa znana jest z robienia obrazków do gry „Wiedźmin 3 – Dziki Gon”. Nie ma co ukrywać, że gra jest megahitem na całym świecie, dlatego też, gdy jakikolwiek fan Wiedźmina zobaczył teledysk, od razu połączył te kropki.


ŁzW: Macie już doświadczenie w nagrywaniu ścieżek na potrzeby seriali. Co powiedzielibyście na propozycję zrealizowania soundtracków np. dla Wiedźmina?
Artur: Dla nas byłby to niezły sztos, ponieważ Arek i Kazon, którzy odpowiadają za partie gitarowe w zespole, są wielki fanami Wiedźmina. Nie zastanawialibyśmy się zbyt długo, o ile w ogóle.


ŁzW: Zmieniając temat, zauważacie jeszcze istnienie konserwatywnego jądra antyfanów, którzy zgrzytają zębami za każdym razem, gdy NK satyrycznie przedstawia środowisko metalowców?
Artur: Tak naprawdę się na tym nie skupiamy. Nie jest niczym nowym, że Internet został stworzony po to, aby hejtować wszystko i wszystkich dookoła. Prawda jest taka, że jeżeli coś Ci się nie podoba to nie wylewasz siódmych potów przed komputerem stukając w klawiaturę jakie to jest słabe tylko po prostu tego nie słuchasz, czy nie oglądasz, bo masz to w dupie.


ŁzW: Kiedyś przy okazji rozmowy z Happysad, Kuba Kawalec powiedział mi, że przyrost jednego fana = przyrost jednego hejtera. Jak wy odnieślibyście się do tego stwierdzenia?
Artur: Coś w tym jest, może nie jeden do jednego, ale na pewno. Wraz ze wzrostem popularności i nie odnoszę się tutaj wyłącznie do świata muzyki, kiedy jest Cię coraz więcej w Internecie to coraz więcej ludzi to widzi i w tym miejscu należy wrócić do poprzedniego pytania. Internet daje pewną pozorną formę anonimowości, która zapewnia wielu osobom pewnego rodzaju ukojenie, jakim jest wylanie swoich żalów, a później śledzenie, ile ta osoba dostała łapek w górę pod swoim komentarzem. Dla nich to całe życie – przeliczone na lajki. Kto normalny to idzie na piwo, a nie traci czas na znęcanie się w sieci nad tym co mu się nie podoba!😊


ŁzW: Czy w kolejnej odsłonie Nocny Kochanek będzie obśmiewał jeszcze więcej gatunków metalu? Co jeszcze zostało do obśmiania?
Artur: Generalnie, nie zastanawiamy się nad tym na zasadzie: teraz musimy napisać o tym, bo tego jeszcze nie było. Wszystkie tematy wychodzą naturalnie, tak więc czas pokaże.


ŁzW: Dziękuję za rozmowę.