RECENZJE

Beth Hart & Joe Bonamassa – Live In Amsterdam

Amerykański duet, wybitna Beth Hart oraz mistrz gitary Joe Bonamassa są żywym dowodem na to, że muzyka bluesowa, mająca wieloletnie tradycje, nadal jest niesamowicie popularna, nie tylko w jej kolebce, Stanach Zjednoczonych, ale także na gruncie europejskim. Najnowsze wydawnictwo utalentowanej pary muzyków, czyli koncertówka “Live In Amsterdam” jest przekrojem przez różne okresy bluesa, a także świetnie zarejestrowanym występem na żywo. Wielokrotnie można spotkać się z opiniami, że biali niekoniecznie nadają się do wykonywania tego gatunku. Jednak, składający się z dwóch płyt CD album jest niezbitym dowodem na to, że owa muzyka nie jest zarezerwowana tylko dla przedstawicieli rasy czarnej.

Ukłonem w stronę Holandii jest otwierający koncert kawałek “Amsterdam, Amsterdam!” napisany właśnie przez parę, o której mowa w tej recenzji. Kompozycja została wzbogacona o udział sekcji dętej, co znacznie wpływa na przestrzenność dźwięku. Wyobrażam sobie, że w sali koncertowej na pewno robi to większe wrażenie niż podczas odsłuchu “z puszki”. Ponieważ blues wydaje się być tą dziedziną, w której wszystko zostało już powiedziane, tym większe gratulacje należą się muzykom za pokombinowanie z aranżami. Drugi w kolejce króciutki “Them There Eyes” nadawałby się do występów musicalowych. Brzmienie gitary w stylu Chucka Berry’ego, klasyczny basowy pochód i wszechobecne dęciaki dopełniają świetności utworu. Na należącym już do bluesowych kanonów “Sinner’s Prayer” wyróżnia się wreszcie postać Joe Bonamassy za sprawą efektownego użycia techniki slide’u. Niezaprzeczalnie jedna z najbardziej agresywnych, przybrudzonych kompozycji, którą znajdziemy na pierwszej płytce. Ponadto, wysłuchawszy wcześniej innych wersji, granych chociażby przez Raya Charlesa i BB Kinga, ta z koncertu w Asterdamie bez dwóch zdań nokautuje pozostałe. Z kolei na “For My Friends” (oryginalnie stworzonym przez Williama Whitersa Jr.) zdecydowanie dominuje Beth i jej wielooktawowy wokal okraszony niesamowicie silnym vibrato.


W pierwszej części koncertu znajdziemy także piosenki autorstwa wybitnych przedstawicieli gatunku, m.in. Etty James (“Something’s Got A Hold On Me), Toma Waitsa (“Chocolate Jesus), czy Al Greena (“Rhymes”). Zawarto w nich wszystko to, co najlepsze w bluesie: luz, polot, perfekcyjne solówki Bonamassy zawierające w sobie tyle feelingu, ile tylko mogło wypłynąć spod palców wybitnego gitarzysty, czarno brzmiąca Hart precyzyjnie wykorzystująca wszystkie atuty wokalne, wreszcie… po raz kolejny ogólnopanujące dęciaki. Po zmianie płyt w odtwarzaczu słychać, że muzycy nie zwalniają tempa i nadal zalewają kompozycje pentatonicznym, pikantnym sosem (“Well, Well”, “See Saw”). Doczekaliśmy się także balladowego “If I Tell You I Love You”, przy którym można całkowicie odpłynąć za sprawą mocno fitzgeraldowej wokalizy Beth Hart. Znów mamy do czynienia z legendarnymi już przebojami jak “Strange Fruit”, kojarzonym głównie z Billie Holiday (mój Boże, jak ten utwór się rozkręca, tego trzeba posłuchać!). “I’d Rather Go Blind” potwierdza, że druga połowa koncertu jest bardziej wyważona i nastrojowa. Beth z łatwością dorównuje w nim takim diwom jak Etta James oraz Beyonce. Holenderski występ zamyka “Antwerp Jam” bazujący na motywie przewodnim z kawałka otwierającego koncert. W dużej mierze improwizowany, został nasycony popisem instrumentalnym muzyków z Bonamassą na czele.

“Live In Amsterdam” to jeden z najlepszych zapisów koncertów bluesowych jakie miałem okazję słyszeć. Płyta, a w zasadzie płyty dla każdego kto docenia zmiksowanie klasyki z nowocześnie brzmiącą nutą. Może to moja nadinterpretacja, lecz wydaje mi się, że owym wydawnictwem Beth Hart i Joe Bonamassa zdają się głośno skandować: Niech żyje blues!