RECENZJE

Black Label Society – Catacombs Of The Black Vatican

Wódz hard rockowego uderzenia, Zakk Wylde, wraz z jego gwardią przyboczną powracają w wiadomym dla siebie, mięsistym, melodyjnym, momentami akustycznym wydaniu. Dziewiąty album studyjny kalifornijskich wyjadaczy zawiera w sobie wszystkie patenty, które przez lata budowały sukces zespołu, i co istotne, na przestrzeni czasu przyciągały coraz to nowsze i młodsze pokolenia metalowych wyznawców. Mocno vintage’owa okładka z usypanym na środku stosem z trupich czaszek daje nam jasno do zrozumienia, na jakich torach podróżuje rozpędzona lokomotywa buchająca przesterowanymi obłokami pary. Zajrzyjmy więc do zawartości płyty.

Na samym wstępie należy zaznaczyć, że BLS nie serwują specjalnych niespodzianek. O element zaskoczenia będzie więc dość trudno. Czego jednak metalowym weteranom nie można odmówić to fakt, że z każdym nowym krążkiem dostajemy jeszcze większą porcję ognistych brzmień i wbijających w podłogę, energetycznych riffów. Pamiętajmy w końcu jakie nazwisko pełni funkcję gitarzysty prowadzącego amerykańskiej formacji. Znajdziemy naturalnie naleciałości z poprzedniego miejsca zatrudnienia Zakka. Gęsto tu o wokale w stylu Księcia Ciemności z najmroczniejszych okresów Black Sabbath (otwierający „Fields Of Unforgiveness”, czy „My Dying Time”). Swoją drogą, kwestia nazewnictwa utworów BLS daje wrażenie, że wszystko powinno być pokolorowane jeszcze większymi dawkami czarnej barwy, co nie zawsze jednak znajduje swoje odniesienie w muzyce. Brzmieniowo wszystko „zażera”. Można nawet stwierdzić, że nastąpił zdecydowany progres od chociażby ostatniego wydawnictwa jakim było „Order Of The Black” (czerń, czerń, wszędzie czerń…). Kompresja gitar jest taka, jak być powinna – charakterystyczne sztuczne flażolety i nasycone szybszym od prędkości światła shredem solówki brzmią bardzo klarownie i oddają charakter gry Zakka. Na minus wychodzi jedynie kwestia perkusyjnych miksów, które momentami przypominają zautomatyzowane sample.


Od dawna trwa polemika na temat tego, która odsłona Black Label Society jest bogatsza jakościowo – ta, w której dają hi-gainowego kopa, czy balladowa. W przypadku „Catacombs…” skłaniałbym się jednak ku mocniejszej stronie ich twórczości. Mamy oczywiście miłe dla ucha (zwłaszcza za sprawą unikalnego wokalu Zakka), melodyjne numery jak chociażby „Scars” albo ostatni na krążku „Shades Of Grey”. Jednak, bez szału. Ballady być muszą, bo ciężko bez nich wyobrazić sobie twórczość BLS. Na najnowszym krążku dają jedynie chwile wytchnienia między ogólno panującym waleniem w gitary. Zastanawia mnie, czy wieloletni fani docenią „Angel Of Mercy”, któremu nie można odmówić dużej dozy emocjonalności.


„Catacombs Of The Black Vatican” to album, po który wierni wyznawcy Wylde’owej stylistyki ruszą do sklepów muzycznych by uzupełnić swoją kolekcję. Tych, którzy dopiero chcieliby wdrożyć się w twórczość Black Label Society, odsyłam przedtem do poprzednich wydawnictw, aby nabrali ogólnego zarysu tak bogatej przecież dyskografii zespołu. Dziewiąta, studyjna odsłona jest kolejną dokumentacją utrzymanego na równym poziomie kunsztu Zakka Wylda. To, czy ową płytę można było zrobić lepiej, zostawiam każdemu do indywidualnej oceny.