RECENZJE

Bring Me The Horizon – That’s The Spirit

Bring Me The Horizon raczej nigdy nie byli utożsamiani z klasycznymi metalami wyznającymi żelazne zasady „pana z dołu”. Nierzadko ich założenia artystyczne flirtowały bezwstydnie z komercją, sprawiając, że zespołowi zdarzało się wpadać do szufladki wypełnionej 3,5 minutową radiową papką. Po przesłuchaniu ich najświeższego produktu, „That’s The Spirit” ogólne wrażenie mi podpowiada, że od ostatniego razu nic się zbytnio nie zmieniło i nadal mamy do czynienia z nadto cukierkowymi numerami, z których chwilami wyłania się mini diabełek o spiłowanych rogach. I choć na pierwszy rzut ucha może nie doznamy cudownego objawienia, to jednak nowy album Brytyjczyków ma swoje „momenty”, które wytrawni słuchacze wyłapią bez większego problemu.

Komu umknął otwierający krążek „Doomed” niech szybko przewinie do samego początku. Elektroniczne przeszkadzajki, ocierające się o czarno-białe klimaty The Neighbourhood, są całkiem niezłą uwerturą do rockowej operetki, w której screamy Sykesa przeplatają się z łagodnymi melodiami. Na kolejnym „Happy Song” jest jeszcze ciekawiej. Dużo mięsa, dużo bujających dropów i znacznie więcej krzyku, czyli wszystko to, co nałogowi headbangerzy kochają najbardziej. Kawałek z pewnością rozkwitnie i zyska uznanie fanów w warunkach koncertowych, gdzie będzie można całkowicie popuścić pasa i uwolnić sceniczną bestię. Pierwsze dwa numery różnią się znacząco od pozostałej części zarejestrowanego materiału. A to dlatego, że z ciężkich, momentami hardkorowych wariacji przechodzimy do dobrze znanego love story BMTH z radiem. Nie jest to na szczęście szekspirowska miłość Romea i Julii, która w efekcie kończy się tragedią wszystkich dookoła. Brytyjczycy pielęgnują pop-rockowy mariaż z ponadprzeciętną, choć wciąż wpisującą się w dzisiejsze trendy elektroniką, która niezaprzeczalnie wzbogaca ich finalne walory brzmieniowe. Duży plus dla chłopaków także za to, że nie robią niczego na siłę. Od dawna posiadają swój jasno określony target, a ich komercyjne zapędy nie są dziełem przypadku. Stawiając jakiekolwiek zarzuty, nie należy jednak zapominać, że kwintet ani na moment nie utracił artystycznej pierwotności. Oni wciąż grają to, na co rzeczywiście mają ochotę.


„That’s The Spirit” z pewnością nie jest płytą ponadczasową, która wywróci świat jaki znamy do góry nogami. Propozycja Bring Me The Horizon jest dokładnie tym, czego znawcy dotychczasowej działalności kapeli zdecydowanie mogli się spodziewać. Miły dodatek stanowi kilka niespodzianek odbiegających od dobrze znanej stylistyki Brytyjczyków. Album jak najbardziej wart przesłuchania, jeśli tylko nie mamy zbyt wygórowanych oczekiwań twórczych i nie szukamy białych plam na mapie rockowej krainy.