KONCERTY

Coma – Łódź – klub Wytwórnia

Na polskiej scenie muzycznej istnieją zespoły, na których koncerty zawsze chodzi się z niekłamaną przyjemnością. Do tego specjalnego grona z pewnością zaliczyć można Comę. Ich występy na żywo to gratka nie tylko dla oddanych fanów łódzkiej kapeli, ale także dla każdego przeciętnego słuchacza muzyki rockowej. Głównym wyznacznikiem jakości tej formacji, który przez lata przyzwyczaił jej wyznawców, jest przede wszystkim niespożyta energia płynąca zarówno od samych muzyków, następnie doskonała oprawa techniczna, wreszcie ogromne zaangażowanie publiczności, które daje się we znaki w trakcie każdego z koncertów. Wraz z nadejściem jesienno-zimowej trasy Comy, łódzka kapela wystąpiła w swoim rodzimym mieście, które notabene zawsze wydaje się traktować w sposób szczególny. Czy 21 listopada, w klubie Wytwórnia mogliśmy być świadkami tego wszystkiego, o czym mowa powyżej? Jest to bardzo wątpliwa kwestia.

Przedsmakiem przed głównym bohaterem wieczoru były dwa supporty, które miały rozgrzać publiczność, tak, by na Comie mogło rozpętać się prawdziwe rockowe szaleństwo. Jako pierwsi na scenie pojawili się Damian Ukeje wraz z towarzyszącymi mu muzykami. Laureat pierwszej edycji słynnego w Polsce talent show „The Voice of Poland” zaprezentował tego dnia większość materiału ze swojej debiutanckiej płyty zatytułowanej po prostu „Ukeje”. Całość, utrzymana w mocnej, hard rockowej konwencji, została entuzjastycznie odebrana przez zgromadzoną w Wytwórni publiczność, prawdopodobnie ze względu na stylistyczne podobieństwa jakich możemy doszukać się w twórczości szczecińskiego wokalisty oraz samej Comy. Na wyróżnienie zasługuje ballada „To nie ten świat”, która okazała się niezłą odskocznią od przysłowiowego „darcia pierza”.


Po Ukeje, w Łodzi ujrzeliśmy izraelską kapelę o nazwie Bonafide3000. Panowie, podobnie jak ich poprzednik, doskonale wiedzieli jak zabawić publikę mimo tego, że pod względem stylistycznym niekoniecznie pasowali do muzycznej konwencji całej imprezy. Wykonują oni bowiem elektro, które idealnie nadawałoby się do klubów tanecznych, a tych w centralnym mieście Polski jest pod dostatkiem. Nie miało to jednak większego znaczenia dla łódzkich odbiorców, którzy rytmicznie oklaskiwali drugi support. Szczególnie ciepło zespół został potraktowany podczas wykonywania autorsko zaaranżowanych coverów Gwen Stefani – „Hollaback Girl” oraz tegorocznego wakacyjnego hitu Daft Punk – „Get Lucky”. Każdy z supportów występował przez blisko 50 minut, co jest dość niespotykanym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że impreza wystartowała o godzinie 20. Zdecydowanie opóźniło to pojawienie się gwoździa programu na scenie.


Wreszcie, na jakieś pół godziny przed 23-cią wybrzmiały pierwsze takty melancholijnego utworu „Ekhart”, co naturalnie poruszyło tłumy. Powolnym krokiem muzycy Comy weszli na scenę, otoczeni przez długie, białe zasłony, które są jednym z głównych motywów dominujących podczas tegorocznej trasy. Moją uwagę od razu zwróciła barwna gra świateł, dotychczas niespotykana podczas koncertów łódzkiej formacji, oraz delikatne podwyższenie, na które wkroczył Piotr Rogucki. Jest już standardem to, że Coma rozpoczyna swoje występy na żywo powolnymi kompozycjami, które budują klimat rozkręcając się z minuty na minutę. Po kolejnym, zdecydowanie mocniejszym wykonaniu jakim było „Woda leży pod powierzchnią” Roguc krótko przywitał się z łódzkimi fanami, po czym dodał: „Jedziemy dalej, bo zrobiło się późno”. Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci, ponieważ są niejako wskazówką do tego, co działo się w dalszej części koncertu.


A dalej było zupełnie jak nie na Comie. Nie wiadomo dlaczego panowie zrezygnowali z kontaktu z publicznością, było to jednak kluczowe w kontekście całości. Setlista, choć składająca się z wielu dobrych utworów, nie porwała wyznawców zespołu. Miało być rockowe szaleństwo, a skończyło się na wyraźnym przyspieszaniu muzyków, by wieczór jak najszybciej dobiegł końca. Ciężko nawet wskazać kompozycje, które należałoby wyszczególnić. A to dlatego, że każda następowała po sobie automatycznie, nie dając zgromadzonej w Wytwórni publice ani chwili wytchnienia. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zabieg ten został okraszony unikalną charyzmą Roguca. Tego jednak brakowało najbardziej. Kiedy frontman przestaje być pasem transmisyjnym między zespołem, a fanami, koncertu najzwyczajniej w świecie nie da się zaliczyć do udanych.


Pod względem muzycznym wszystko się zgadzało – w końcu łódzcy artyści to profesjonalni instrumentaliści. Doskonałe brzmienie zdaje się jednak na nic jeśli nie potrafi się go umiejętnie wykorzystać. Jako że zawsze doceniam kompozycyjne smaczki, w tym miejscu wypada mi pochwalić „Zbyszka”, na którym gitara basowa Rafała Matuszaka i bębny Adama Marszałkowskiego dały niezwykły pokaz tego, jak powinna funkcjonować sekcja rytmiczna zespołu. Poza tym żywiołowo, o ile można w ogóle tak stwierdzić, przyjęty został „Leszek Żukowski”, a więc po raz kolejny utwór z pierwszej płyty Comy. Stare nagrania wydają się mieć w sobie tę siłę, która nawet delikatnie znudzoną publiczność potrafi postawić do pionu. Tego wieczoru zdominowały one kompozycje z „Hipertrofii”, czy też „Czerwonego” albumu, które brzmiały dobrze, ale bez wyrazu. Zapominając o niemrawym zachowaniu zespołu, docenić należy także „Schizofrenię”, która w dość odmienionej wersji zakończyła pierwszą część koncertu.


Na bisie było troszkę lepiej. Głównie za sprawą dobranego na tę okazję repertuaru. Choć „Jutro” nie wywołało euforii wśród zgromadzonych, zdecydowanie najciekawszym, a zarazem najbardziej klimatycznym momentem koncertu było „100 tysięcy jednakowych miast”. Zgodnie z tradycją wszyscy usiedli, by razem z Rogucem chórem zaśpiewać wersy i refren ostatniego utworu tego wieczora. Na tym koncert Comy w łódzkiej Wytwórni zakończył się, pozostawiając wrażenie, że serwowane tego dnia przystawki smakowały lepiej niż danie główne. Pozostaje żywić nadzieję, że kolejna wizyta muzyków w rodzimym mieście nie będzie tylko odgrzewanym w mikrofalówce kotletem, ale pełnowartościowym posiłkiem, który będzie w stanie nasycić nawet najbardziej głodne, rockowe brzuchy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *