RECENZJE

Coria – Teoria Splątania

Nie ma w tym nic dziwnego, że każdego roku w polskim przemyśle muzycznym, jak grzyby po deszczu, wyrastają debiutanci. Czasem są to projekty dojrzałe już na starcie, czasem dopiero ewoluujące w jakąś konkretną formę, a czasem takie, co do których nie wiadomo jaki wydać osąd ani też jak ukuć sensowną i konkretną definicję, która w stu procentach odda charakter tego, co słyszalne dla ucha. Niestety, te ostatnie mają często największą siłę przebicia. Jawną niesprawiedliwością i głupotą zarazem jest to, że dzieła niepełne i niedoskonałe są w Polsce często traktowane jako produkty już gotowe do tego, by pojawić się na sklepowych półkach. Naiwni konsumenci wydają na nie ciężko zarobione pieniądze. I biznes się kręci. Do czego jednak zmierza wywód krytyka, który roni gorzkie łzy już w pierwszym akapicie tego tekstu? Odpowiedzią na pytanie jest Coria, czyli tak naprawdę dawna Symetria plus wokalista Tomasz Mrozek, znany z wokalnych talent shows dwóch komercyjnych stacji telewizyjnych w naszym kraju.


Pierwszym dzieckiem nowej formacji jest longplay „Teoria Splątania”. Jeszcze przed premierą zarówno wydawca, jak i sami członkowie zespołu zgodnie prorokowali, że oto mamy do czynienia z muzycznym eklektyzmem, którego najważniejszym wyznacznikiem jest wspólna pasja do ciężkiej pracy. Mrozek mówi: „To co w nas siedzi, znajduje się również na płycie”. Czyli tak naprawdę co? Podążając za słowami frontmana mogę potwierdzić, że faktycznie ni to rock, ni metal, ni też pop. Ktoś mógłby teraz wtrącić, że to bardziej zaleta niż wada, że zespół ucieka od bycia zaszufladkowanym, a gatunkowa mieszanka sprawi, że będą jedyni w swoim rodzaju. Osobiście uważam jednak, że Coria, chowając się za słowem eklektyzm, próbuje ukryć swoje niezdecydowanie co do stylistyki, którą ma zamiar obrać. Powiem wprost – zgubili się już na samym początku ich artystycznej drogi. Na albumie znajdziemy m.in. soft-rockowe ballady („Droga”), progresywne zapychacze („Przebudzenie”), riffy i solówki dławione kaczką typowe dla hard rocka („Efuzja”), a także propozycje ocierające się o muzykę popularną. Trzy ostatnie kawałki („Niepokój”, „Nie pozwól mi”, „Efuzja”) to nagrane od nowa bonus tracki w wersji radio edit, co nie na żarty wskazuje na celowy romans Corii z komercją.


Warstwy liryczne miałem w tej recenzji pominąć, ale wtedy sumienie raczej nie dałoby mi spokojnie spać. O ile muzycznie jest poprawnie, a czasem nawet wciągająco (technicznie, nie stylistycznie), o tyle tekstowo i melodycznie utrzymany jest poziom szkolnej akademii. Mrozek najpewniej wyniósł doświadczenie z telewizji i brak umiejętności kompozytorskich nadrabia zwyczajnym pójściem na łatwiznę. Na „Teorii Splątania” wokal jest najbardziej leniwym instrumentem, a to niestety bardzo odbija się na całokształcie twórczości.


Nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek teorii spiskowych, ale zacząłem poważnie zastanawiać się, co stoi za sukcesem Corii. Być może jest to jeszcze rozpoznawalna buzia frontmana, może nadzwyczajny zmysł producenta, a może presja ze strony sponsorów. Wspominając o „Teorii Splątania” jako pierwszym dziecku formacji muszę dodać, że pociecha zdecydowanie narodziła się jako wcześniak. Album sprawia wrażenie nieprzemyślanego i jednocześnie bardzo niespójnego. Jeśli Coria zamierza przetrwać i jeszcze trochę absorbować potencjalnych słuchaczy, trzeba będzie dojść do artystycznego porozumienia, bowiem w przypadku „Teorii Splątania”, muzyka nie obroni się sama.