RECENZJE

Halla Norðfjörð – The Bridge

O nowej perełce wyłowionej prosto z mroźnych nabrzeży Islandii dowiedziałem się… na jednym z koncertów CeZika. Halla Norðfjörð pełniła wtedy rolę supportu i z miejsca urzekła wszystkich zgromadzonych swoją skromnością, niepowtarzalnym aksamitnym głosem, a także ciszą, która jest jednym z elementów jej artystycznego wyrazu. Wszystkie te cechy, o których wspominam, znajdziemy na jej debiutanckim albumie „The Bridge”. Po rewelacyjnym materiale zapisanym na krążku mogę stwierdzić, że zanosi się na prawdziwą bombę z Północy. Islandzki pocisk tylko czeka, żeby eksplodować w waszych uszach i spuścić lawinę najprawdziwszych, pierwotnych emocji. To artystyczna suwerenność i autentyzm opakowane w obecnie rządzące muzyczne trendy oraz anglojęzyczne wersy.

„The Bridge” jest jednym z tych albumów, po przesłuchaniu którego nie da się z łatwością przejść do świata rzeczywistego. Na otwierającym „When I Go” zaczynają się wokalne czary. Halla, niczym
anielska istota, wyśpiewuje miłosną poezję w towarzystwie gitary akustycznej, która jest jednym z dominujących instrumentów na najnowszym wydawnictwie. Prócz wokalu, piosenkarka odpowiada za większość instrumentalnych aranży na „The Bridge”. W poruszającą, wrażliwą konwencję płyty zostały wplecione także mandolina, karimba, harfa oraz tamburyno. W grze da się wyczuć niesłychaną prostotę, album jest nieskomplikowany, nasycony raczej surowymi brzmieniami, które w pełni oddają charakter Halli. Nie bez powodu między instrumentalnym plumkaniem pojawia się cisza, o której zdążyłem wspomnieć w pierwszym akapicie. Celowy zabieg zdaje się mówić słuchaczom: „Spójrz, pauzy w muzyce też coś znaczą”. To, że są one nacechowane emocjonalnie to już prawdziwy majstersztyk.


Warstwy tekstowe na wszystkich 9 kompozycjach są autentyczne, opowiadają prawdziwie romantyczne i nastrojowe historie. Nie ma tu mowy o pisaniu pod publiczkę, mimo tego, że wokalistka wyraża siebie za pomocą mainstreamowej angielszczyzny. Jeśli szukacie niełatwej, klimatycznej i szeroko otwartej na interpretację liryki, Halla Norðfjörð to dla was najwłaściwszy adres.


Zdaje się, że „The Bridge” to także album, który pozostawia niedosyt pomimo jego artystycznego ideału. Kiedy milkną ostatnie takty w finalnym „In A Year” słuchacze pozostają osamotnieni i nie pomylę się zbytnio, jeśli napiszę, że chcieliby więcej. Za Hallą i jej twórczością tęskni się już po pierwszym odsłuchu. Może ostatnie fragmenty magicznej dziewiątki to odpowiedni moment do tego, by skłonić wrażliwe serca i umysły do refleksji nad unikatowym przekazem islandzkiego brylantu?


O Halli Norðfjörð mówi się, że ma wszelkie predyspozycje do tego, by stać się gwiazdą. Nie jestem jednak przekonany, czy ogromne sale koncertowe, błyski reflektorów i flesze aparatów to właściwa ścieżka kariery dla nowo narodzonego dziecka islandzkiego przemysłu muzycznego. Gwiazdy zwykle potrzebują domniemanej otoczki i znacznych działań promocyjnych, by istnieć. Halla jest na to wszystko zbyt autentyczna. W jej przypadku muzyka jest największym atutem i gwarancją sukcesu zarazem, a to niewątpliwa rzadkość. Jeśli Północ będzie w przyszłości wystawiać tak silnych graczy jak pani Norðfjörð to niedługo można będzie mówić o prawdziwej inwazji tego regionu na Europę.