WYWIADY

happysad – Kuba Kawalec – Nadal traktujemy naszą działalność jak przygodę

Wiosenna trasa koncertowa happysad jest ukoronowaniem dziesiątej rocznicy debiutanckiego albumu formacji pt. „Wszystko jedno”. Z tej okazji miałem przyjemność porozmawiać w Łodzi z Kubą Kawalcem, głównym wokalistą oraz gitarzystą zespołu. Z jednej strony muzycy obchodzili jubileusz. Z drugiej, był to ich ostatni koncert w łódzkim klubie Dekompresja, który po ponad dwudziestu latach istnienia wkrótce zostanie zamknięty. Oto zapis rozmowy z frontmanem jednej z najbardziej wpływowych polskich kapel ostatniej dekady.

Łysy z Wyrockiem: Zacznijmy od małego podsumowania. Mija dziesięć lat od wydania waszego pierwszego albumu. Obserwując reakcje fanów, sądzisz że jubileusz „Wszystko jedno” wypada dobrze w warunkach koncertowych?
Kuba Kawalec: Wydaje mi się, że tak. Część piosenek z tej płyty nie była bardzo dawno grana i wydaje mi się, że dla ludzi jest to swego rodzaju gratka. Nasz nowy materiał powoli coraz bardziej zaczyna przykrywać ten stary. Uważam, że dzieje się to naturalnie, że starszych piosenek pojawia się coraz mniej, choć nadal staramy się wplatać je w nasz repertuar koncertowy. Póki co, odzew ze strony fanów jest chyba dobry.


ŁzW: A zgodziłbyś się ze stwierdzeniem sformułowanym przez „Teraz Rock”, że „Wszystko jedno” to jeden z 50 najważniejszych albumów w historii polskiego rocka?
Kuba: Ja się mogę zgadzać, albo nie zgadzać. Nie brałem udziału w żadnym rankingu, ani głosowaniu. Gdybym miał wziąć w czymś takim udział, to pewnie zagłosowałbym na coś zupełnie innego. Ciężko jest mi być obiektywnym w tej kwestii. Tak wybrali, trudno (śmiech). Natomiast, na tamten czas zaskoczeniem było dla nas takie wyróżnienie. Może ten album nie jest najpiękniejszy i najwybitniejszy muzycznie itd., ale pewnie był jakimś wydarzeniem na polskiej scenie.

ŁzW: Na pewno wasze pojawienie się było rodzajem rewolucji.
Kuba: Tak, zwłaszcza dla nas, ponieważ od tego momentu nasze życie diametralnie się zmieniło. Jeśli weźmie się pod uwagę historię z ostatnich kilkudziesięciu lat to faktycznie zaszły u nas spore zmiany po wydaniu tej płyty. Dla całego zespołu to było ogromne wydarzenie.


ŁzW: Jak wspominasz początki happysad zanim jeszcze się tak nazywaliście, a później sam proces nagrywania pierwszego albumu?
Kuba: Wiesz co, początki wyglądały bardzo standardowo. Paru chłopaków lubiących grać, którzy chcieli być kolejnymi Cobainami. Mieliśmy po 15 lat gdy zaczęliśmy się tłuc i krzyczeć. Przez lata było to naszym ogromnym hobby. Potem przyszedł taki moment, że przez dłuższy czas w ogóle nie graliśmy. Kiedy zabraliśmy się w końcu do nagrania jakiejkolwiek demówki, byliśmy dużo starsi. Wreszcie, gdy przyszedł moment, że trzeba było zarejestrować pierwszą płytę, wszyscy byliśmy nieźle zaskoczeni. Sam proces nagrywania „Wszystko jedno” zapamiętałem jako taką „partyzantkę”. Na pewno była to wielka przygoda. SP Records, która na tamte czasy była naszą wytwórnią, zaproponowała nam współpracę i dawała tym samym ogromny kredyt zaufania uważając, że nasz materiał jest w porządku i nie narobią sobie nim obciachu. Z drugiej strony, chłopaki pokończyli studia, chcieli pracować i ułożyć sobie życie. Nie ogarniali nawet zbyt dobrze instrumentarium, od gitar po wzmacniacze. Jako zespół istnieliśmy w mocnej rozsypce. Zagraliśmy raptem parę koncertów, a tu nagle przychodzi do nagrywania płyty w profesjonalnym studio. Pamiętam, że byliśmy bardzo spięci, zdezorganizowani i zdezorientowani tą całą sytuacją. Popełnialiśmy dużo błędów, ucząc się tym samym czegoś zupełnie nowego. Mogę powiedzieć, że ta płyta powstała w trudach. Byliśmy dość niecierpliwi, żeby ją wydać, po czasie okazało się, że powinniśmy wtedy jednak troszeczkę poczekać. Myślę, że przy całym zestawie pomyłek, które wolno zrobić debiutantom, zrobiliśmy ich dwa razy więcej niż powinniśmy.


ŁzW: Jak widać wyszło Wam to na dobre…
Kuba: W zasadzie tak. Na pewno wtedy nie spodziewaliśmy się sukcesu. Nawet Sławek Pietrzak, nasz ówczesny wydawca też chyba tego nie oczekiwał. Nie mieliśmy do tego najmniejszych podstaw. A wizja tego, co może dziać się za kolejne dziesięć lat totalnie przerastała naszą wyobraźnię. Wszystko co się później działo było absolutnym zaskoczeniem plus wielką przygodą. Zresztą, nadal traktujemy naszą działalność jak przygodę i jesteśmy pokorni wobec losu oraz tego co nam niesie. Nie wiadomo co będzie za parę lat, dlatego czerpiemy jak najwięcej z tego, co aktualnie mamy.


ŁzW: Odrobinę zmieniając temat, w waszym najnowszym projekcie żarciewtrasie.pl jesteście trochę jak muzyczny odpowiednik Magdy Gessler oceniając poszczególne lokale gastronomiczne.
Kuba: Wiesz, chciałbym wyrzec się założenia, że ta strona miałaby w jakiś sposób kreować nas jako krytyków kulinarnych, bo się do tego kompletnie nie nadajemy. Umieściliśmy nawet informację na naszej stronie, że jesteśmy zwykłymi „zjadaczami ziemniaków polskich”. Natomiast to, co daje nam prawo do oceniania to fakt, że jesteśmy ponadprzeciętnymi użytkownikami polskiego żarcia przy drodze, które jest różne. Mamy prawo stwierdzić czy lokal jest fajny, czy nie. Czy jest tanio, szybko i zgrabnie podane. Kwestia tego, czy dobre nie jest do końca oczywista. Jak wiadomo, są różne gusta i guściki. Nie odwiedzamy lokali, które fundują pierś przepiórczą pod kożuszkiem w beszamelu za 190zł, tylko zwykłe speluny, czasem przydrożne bary, lepsze lub gorsze restauracje. Pomysł na stronę internetową na ten temat zrodził się już dawno ze względu na to, że większość życia spędzamy tak naprawdę nie na graniu, ale właśnie na żarciu w trasie. Powinniśmy więc zająć się tym, o czym mamy większą wiedzę (śmiech). Jak już mówiłem, barów jest dużo, lecz staramy się nie hejtować. Zamiast tego wolimy pokazać te dobre cechy i lokale, w których naprawdę warto zjeść.


ŁzW: Właśnie do tego zmierzam. Czy jest jakieś miejsce gdzie całym zespołem potwierdzilibyście zgodnie, że warto się tam stołować?
Kuba: No pewnie! Jest kilka takich lokali, chociażby „Panorama” w Katowicach. Za każdym razem gdy jesteśmy na Śląsku to choćbyśmy mieli nadrobić 20-30km zawsze się tam zatrzymujemy. Jedzenie jest absolutnie fantastyczne! Co tam jeszcze było? W centrum Lublina jest knajpa, gdzie serwują świetne chłopskie jadło, do tego elegancko podane. Na gorąco nie chciałbym nikogo pominąć, dlatego warto zajrzeć na naszą stronę, gdzie podaliśmy już kilka naszych „pewniaczków”. Nie jest w nich drogo, a można się fantastycznie najeść. Nasza stronka istnieje raptem od tygodnia, nie da się tak na bieżąco uzupełnić z pamięci wszystkich danych. Nigdy nie archiwizowaliśmy naszych wspomnień na tyle, aby teraz je w mig odtworzyć. Prawdą jednak jest, że naprawdę dużo jemy i postanowiliśmy sobie żeby przynajmniej raz, dwa razy w tygodniu podać warte odwiedzenia miejsce. Ostatnio zdarzyło nam się być w Siedlcach, gdzie bywaliśmy już dużo razy wcześniej, a dopiero niedawno trafiliśmy do knajpki oddalonej od klubu o jakieś sto metrów. Nazywa się „Palce Lizać”. Znajduje się w bloku, prowadzi do niej niepozorne wejście. Malutki lokalik z genialnym żarełkiem za niewielkie pieniądze, coś wspaniałego!


ŁzW: Zdarzyło się Wam odwołać albo opóźnić koncert przez problemy gastryczne któregoś z członków zespołu?
Kuba: Problemów gastrycznych nie było, ale zdarzyło się, że kiedyś Łukasz nie wyszedł na dwa numery, bo go zwyczajnie złapało (śmiech). W końcu jesteśmy ludźmi, zawsze trzeba to brać pod uwagę, nie tylko nam. Nie jest to jakaś częsta przypadłość w naszym zespole, ale takie sytuacje miały miejsce.


ŁzW: Występując w wielu miejscach w Polsce na przestrzeni lat, obserwujecie ludzi przychodzących na koncerty. Mógłbyś zdefiniować przedział wiekowy większości waszych fanów?
Kuba: Jest to dość ciężkie zadanie, bo tych fanów mamy całkiem dużo. Pierwsze rzędy zazwyczaj są bardzo młode, przychodzi nawet młodzież gimnazjalna. Im głębiej w sali koncertowej, tym starsza jest publiczność. Tylne rzędy czasem okupują prawdziwi staruszkowie po czterdziestce (śmiech) i też się świetnie bawią! Kiedy występujemy w miastach studenckich to wiadomo, jaka grupa wtedy przeważa. W mniejszych miastach, gdzie brakuje studenckich ośrodków, na nasze koncerty przychodzą głównie licealiści. Istnieją też kluby, jak np. Hard Rock Cafe, gdzie wpuszcza się tylko ludzi, którzy ukończyli 18 lat. Graliśmy kiedyś w Warszawie, przyszło 600 osób i w zasadzie wszyscy byli dorośli. Jak sam widzisz, ciężko jest to jednoznacznie zdefiniować. Zwykle nie jest to też temat, który nas bardzo zajmuje.


ŁzW: Mając w dorobku już pięć płyt studyjnych nie czujecie, że do waszej pracy wkrada się rutyna?
Kuba: Kurczę, wszystko dzieje się tak szybko. Mija dziesięć lat od ukazania się pierwszej płyty. Wydaliśmy pięć, co daje średnią jednego albumu na dwa lata. Dodatkowo dochodzą produkcje DVD, których było trzy. Do tego jeszcze wydawnictwa składankowe, singlowe. To tak naprawdę daje nam poczucie, że non stop coś wypuszczamy. Co więcej, gramy non stop na żywo. To też ogranicza możliwości tworzenia. Im więcej grasz, tym mniej siedzisz na sali prób i masz mniej chwil na komponowanie. Jesteśmy coraz starsi, mamy rodziny, coraz więcej czasu przychodzi nam poświęcać w innych kierunkach. Stąd o rutynę póki co jest ciężko. Myślę, że dziesięć lat to nie jest okres, po którym rutyna ma prawo się pojawić, przynajmniej w polskich warunkach. Ciekawszym byłoby zapytanie o to IRY, albo Budki Suflera, którzy grają już kilka dekad. Tam chyba jest to bardziej prawdopodobne, w końcu poświęcili na granie 3/4 swojego życia. Powtarzam, u nas wszystko się dzieje bardzo szybko. Dorastamy, zmieniamy się, cały czas dojrzewamy, a wraz z nami nasze rodziny, dzieci. Plany wydawnicze i koncertowe często się nakładają. Nie ma zwyczajnie czasu na stagnację. Każdy koncert, który gramy jest tak naprawdę inny, choć podobne są na pewno setlisty. Tworzenie nowych piosenek sprawia też, że nie narzekamy na nudę. Zakładamy oczywiście wariant, że kiedyś może przyjść moment znużenia tym wszystkim, ale wtedy będziemy kombinować żeby jak najprędzej się tego uczucia wyzbyć.


ŁzW: 3 lata temu graliście pamiętny jubileuszowy koncert w Jarocinie (dziesięć lat istnienia zespołu), którego zapis znalazł się na „Zadyszce”. Wspomagali Was tam inni artyści coverując nagrania happysad. Masz swój ulubiony spośród tych, które znalazły się na albumie?
Kuba: Pamiętam, że cała ta płyta była sporym wydarzeniem. Wymieniając jeden ulubiony, deprecjonowałbym pozostałe, dlatego wolałbym tego nie robić. Doceniam ogromny wkład ludzi, którzy nie musieli podjąć się trudu i ryzyka aranżując od nowa nasze kawałki, a mimo to zgodzili się na współpracę. Są to artyści, których ogromnie szanujemy. Oprócz tego, że część z nich to nasi bliscy przyjaciele, to i tak byliśmy zaskoczeni, że znalazło się aż tylu chętnych gotowych do poświęcenia swojego czasu. Każdej z nagranych wersji słuchaliśmy z zapartym tchem. Byliśmy dumni zarówno z siebie, z nich oraz z samego faktu, że coś tak pięknego mogło nas spotkać. Są to rzeczy na pewno niecodzienne. Mogłoby się wydawać, że w takim przypadku zespół zaczyna zwyczajnie gwiazdorzyć, a tak nie jest. Dla nas to były bardzo wzruszające momenty, kiedy dla przykładu dostaliśmy covery Much, zespołu Mjut albo Indios Bravos i wiedzieliśmy jak wielką pracę każdy z nich wykonał. Na mnie osobiście wywarło to ogromne wrażenie. Pamiętam remiks dokonany przez Piotrka Maciejewskiego, byłego gitarzysty Much, który otrzymaliśmy. Po odsłuchaniu zamurowało mnie, że są tak zdolni ludzie w Polsce.

ŁzW: Wasze ostatnie dwa albumy, „Mów mi dobrze” oraz „Ciepło/Zimno” uzyskały status złotej płyty. Czy teraz happysad to zespół spełniony i rzeczywiście doceniony?
Kuba: Wiesz, w zasadzie to tylko druga płyta nie jest złota, choć ciężko jest uzyskać nam jakieś oficjalne statystyki chociażby od SP Records. Kto wie, może nawet wszystkie są już złote. Mogę powtórzyć za Grabażem, że „w jubilerce nie robię” (śmiech). Oprócz tego, że sprzedaż naszych płyt to przede wszystkim pieniądze wydane przez fanów, nic tak nie nobilituje jak chęć ludzi do pójścia do sklepu i zakupienia krążka. Jest to dla nas zajebiście motywujące. Cyferki, cyferki, cyferki… Wiesz, wszystko jest relatywne. Jedni narzekają, że tych zer za mało, inni z kolei, że za dużo. Natomiast fakt jest taki, że przyjeżdżamy dzisiaj do Łodzi i nadal jest mnóstwo chętnych osób do pobawienia się, poskakania i posłuchania koncertu. Przede wszystkim to się dla nas liczy. Pewnie czas pokaże, czy nasze kolejne albumy też będą złote.


ŁzW: Spotykacie się jeszcze z przejawami hejterstwa w sieci odnośnie waszej twórczości?
Kuba: Coraz mniej. Niestety każdy zespół, zwłaszcza początkujący, który dopiero zaczyna swoją działalność jest na to narażony. Każdego, kto będzie chciał przejść przez bramy popularności to czeka. Prawda jest taka, że przyrost jednego fana = przyrost jednego hejtera. Ale zauważyłem, że to się szybko ludziom nudzi z przyczyn naturalnych. Model hejterstwa jest prawdę mówiąc nowym modelem zachowania w naszym społeczeństwie. Przyszedł on głównie wraz z rozwojem internetu. Na szczęście zdaje się stopniowo cichnąć, zwłaszcza na Zachodzie. Dla mnie jest to śmieszne. Ludzie potrafią się kłócić o najmniejsze pierdoły. Wejdziesz chociażby na jakąkolwiek informację sportową, czasem zupełnie nieistotną, a pod nią znajdujesz ze trzy wpisy, gdzie dwóch się ostro kłóci. Model świata jest taki, że jeden drugiemu nie chce przyznać racji i zaczynają się sprzeczać. Powiedzmy sobie szczerze: to jest bez sensu! Muzyka, jak każda inna sztuka jest takim tworem, który jednemu się podoba, a drugiemu nie i należy to uszanować. Śpiewał zresztą fajnie bodajże Daab, że „jebie mi to – jeden woli chmiel, inny żyto”. Krótko mówiąc, nas też to jebie.


ŁzW: Jakie są Wasze plany po zakończeniu jubileuszowej trasy?
Kuba: Przede wszystkim plany nagraniowe. Mamy zarezerwowane studia, wyjazdy i na tym się chcemy skupić. Chcemy wydać album we wrześniu, o ile oczywiście się uda. A jeśli nie, to wtedy będziemy szukać terminu późną jesienią.


ŁzW: Macie już plan na szósty album, na podejście do nagrań?
Kuba: Cały materiał mamy praktycznie zrobiony, teraz szlifujemy go z Marcinem Borsem. W kwietniu i w maju wchodzimy do studia we Wrocławiu. Bardzo jesteśmy ciekawi co z tego wyjdzie, bo chcemy stworzyć coś, co będzie trochę inne od naszych dotychczasowych dokonań. Zawsze chcieliśmy stawiać kolejne kroki w rozwoju happysad.


ŁzW: Potrafiłbyś wskazać polskich młodych artystów, którzy Twoim zdaniem mogą w przyszłości namieszać na naszej rodzimej scenie?
Kuba: Oczywiście, jest pełno takich ludzi, zespołów, które są niezmiernie interesujące. W dzisiejszych czasach o wiele łatwiej jest nagrać materiał niezłej jakości, nawet w warunkach domowych, a potem zaprezentować go światu. Internet jest zarówno zmorą, ale też darem opatrzności, że w zalewie wszystkich propozycji, te lepsze wypływają na wierzch, a te gorsze gdzieś tam się chowają. Osobiście bardzo liczę na zespół Neony. Chciałbym także, żeby osiągnął coś zespół Mjut, który uwielbiam. Są oni jednak bardzo undergroundowi i niezależni muzycznie. Wyraźnie pokazują, że nie chcą mieć absolutnie żadnego romansu z komercją i obawiam się, że świat może nieprędko o nich usłyszeć. A szkoda, bo są genialni. Oprócz internetu, warto też posłuchać ciekawych stacji radiowych – Trójki albo dawne Roxy. Tam każdy znajdzie coś dla siebie. Obecnie robi się coraz wyraźniejszy podział na muzykę stricte alternatywną, do której w opozycji stoi muzyka popularna z komercyjnych stacji radiowych i telewizyjnych. To co mogę radzić ludziom, to odejście od telewizorów i poszukiwanie artystycznego świata w innych źródłach. Nie mówię tu tylko o muzyce, także o pisaniu, fotografii. Wartościowy artystycznie świat dzieje się poza telewizją. Uważam, że tak naprawdę nie warto jej oglądać. No może oprócz Ligi Mistrzów (śmiech)!


ŁzW: „Wszystko jedno” obchodzi dziesiąte urodziny. Czego zatem można Wam życzyć na kolejne 10 lat?
Kuba: Mój szwagier mówi: „jaka by nie była rocznica, pierwsza czy dziesiąta, to należy życzyć przynajmniej drugie tyle”. To jest bardzo fajne życzenie gdy ktoś obchodzi pierwszą rocznicę ślubu, bo zazwyczaj się sprawdza. Chciałbym też, żeby zdrowie dopisywało, bo to jest najbardziej kapryśna z gałęzi losu. Póki co, dobrze się konserwujemy (śmiech). Jesteśmy teraz w tzw. wieku przełamania. Jeśli nas nie przełamie to będziemy się dobrze bawić. A kiedy my będziemy się dobrze bawić, to na pewno frajdę będą też mieli ludzie na koncertach.


ŁzW: Kuba, dziękuję Ci bardzo za rozmowę.