RECENZJE

James – La Petite Mort

Rockowa formacja z Manchesteru przypomina o swoim istnieniu po ponad sześciu latach studyjnego milczenia. W międzyczasie lider grupy, Tim Booth, doświadczył śmierci dwóch bliskich osób, co wyraźnie odbiło się na prezentowanym przez zespół najświeższym materiale. Utrata matki i najlepszego przyjaciela jest z założenia tematem niesłychanie ciężkim do wyobrażenia, tym bardziej jeśli za pomocą tak tragicznych wydarzeń chcemy wizualizować muzykę. „La Petite Mort” to album bardzo osobisty, nacechowany emocjonalnie i skierowany raczej do tych, którzy lubią różnego rodzaju mieszanki. Na płycie znajdziemy bowiem okrągłe dziesięć kompozycji utrzymanych w konwencji dance, jednak zawierających w sobie dużą dawkę refleksyjności i teatralnej dramaturgii.

Używając określenia „dance” nierzadko można wysnuć wniosek, że materiał zawarty na płycie będzie milusi, przyjemny i raczej nienarzucający się. W przypadku Jamesowego brzmienia tak się nie dzieje. Album, choć oczywiście w dużej mierze dyskotekowy, wzbudza lekki niepokój. Dlaczego jest tak, a nie inaczej – to już wiemy. Syntezatory na otwierającym „Walk Like You”, z początku dość horrorowe i psychodeliczne wprowadzają do dalszej części utworu, która brzmi już jak żwawsza wersja Coldplay albo The Killers. Jeśli lubicie twórczość słynnego duetu z Pet Shop Boys, z pewnością podejdzie wam następny w kolejności „Curse Curse”. Elektroniczne przeszkadzajki do złudzenia przypominają styl Neila Tennanta i Chrisa Lowe’a. Kompozycja pokazuje także, że można zarzucić odrobiną plastiku, a kawałek i tak nie utraci na jakości brzmieniowej. Ciekawie zapowiada się również „Gone Baby Gone” – utwór prosty i matematycznie nieskomplikowany jak 2+2. Polecam przesłuchać jeśli chcecie przekonać się jak wyglądaliby Kings of Leon przepuszczeni przez DJ-ski mikser.


Nie bez powodu wspominałem o mieszance, którą znajdziemy na „La Petite Mort”. W połowie albumu natkniemy się na „Frozen Britain” gdzie indie rockowe patenty przeplatają się z ogólnopanującym elektro. Mamy tu więc do czynienia z klasycznym James’owskim stylem. Podobnie dzieje się choćby na „Moving On”. Im dalej w płytę, tym więcej nostalgii i melancholii w paradoksalnie optymistycznych dyskotekowych klimatach. Takim pełnym sprzeczności utworem jest bez dwóch zdań „Interrogation”. Przepysznymi pod względem użytych brzmień (zarówno syntezatorowych jak i perkusyjnych), a zarazem najbardziej stonowanymi kompozycjami na krążku są „Bitter Virtue” oraz „All In My Mind”. W porównaniu ze skąpanymi w taneczno-psychodelicznych barwach numerami, ballady stanowią pożądaną przez słuchaczy odskocznię. Po kilkuminutowym chilloucie znów czeka nas powrót do dyskotekowych kul, które obracając się w tempie żałobnego marszu strzelają wiązkami wielobarwnego światła. Jeśli w jakiś sposób można zdefiniować zamykający album „All I’m Saying” to chyba właśnie to określenie trafnie oddaje jego charakter.


Nowa płyta formacji James to zarówno przemycone do twórczości emocje, jak i odkrywcze eksperymenty z łączeniem gatunków. Jeśli na co dzień cenicie w muzyce kombinowanie, świeżość, unikatowe brzmienia i manieryczne wokale, „La Petite Mort” jest dla was pozycją obowiązkową. Płyta zarezerwowana dla niekoniecznie przeciętnego ucha. Antyfanom wszystkiego, o czym pisałem powyżej, nie polecam, ale i nie odradzam.