Europejska trasa koncertowa profesora gitary zbliża się wielkimi krokami. 11 kwietnia amerykański instrumentalista zawita do warszawskiego klubu Stodoła na jedyny w tym roku, całkowicie wyprzedany koncert, który będzie niepowtarzalną okazją do usłyszenia legendarnego już brzmienia na żywo. Tuż przed wyjazdem artysty do Europy, miałem okazję porozmawiać z Satrianim o jego najświeższym wydawnictwie oraz nadchodzących występach. Poruszyliśmy także tematy niezwiązane wyłącznie z muzyką. Zapraszam do lektury!
Łysy z Wyrockiem: Pozwól, że zacznę naszą rozmowę od powrotu do Twoich korzeni, dlatego też przywitam Cię w następujący sposób: Hey Joe!
Joe Satriani: …Where my goin’ with that guitar in my hand… (nawiązanie do tekstu utworu Jimi’ego Hendrixa – przyp. ŁzW).
ŁzW: Ha! Aluzja trafiona! Zastanawia mnie, czy po wielu latach Hendrix nadal pozostaje dla Ciebie inspiracją.
Joe: Tak, Jimi Hendrix wciąż inspiruje mnie na wiele sposobów. Ostatecznie był przecież jedynym w swoim rodzaju innowatorem instrumentu, jakim jest gitara elektryczna. Nie należy też zapominać, że oprócz posiadania niesamowitych umiejętności technicznych, był też genialnym kompozytorem i producentem.
ŁzW: A jak z upływem czasu zmieniło się postrzeganie przez Ciebie młodzieńczych inspiracji?
Joe: W zasadzie odczuwam wszystkie tak samo, jak kiedyś. Nigdy nie można być jednak pewnym w jaki sposób odbiera je dzisiejszy świat. Moje podejście polega na wstawaniu codziennie z myślą o tworzeniu nowej muzyki i graniu na gitarze lepiej, niż robiłem to poprzedniego dnia. Życie samo w sobie jest dla mnie inspiracją.
ŁzW: No właśnie. Zanim przejdziemy do rozmowy o “The Elephants of Mars”, zatrzymajmy się na chwilę przy tym, co inspiruje Cię każdego dnia. Biorąc pod uwagę Twoje pozamuzyczne zainteresowania, można rzec, że jesteś człowiekiem sztuki. Kiedy inspiruje Cię coś zupełnie odmiennego niż czysty dźwięk, np. obraz, wiersz, życiowe zdarzenie itp., jak łatwo jest przekuć taki pomysł w instrumentalną kompozycję?
Joe: Ludzie, miejsca, wydarzenia, rzeczy, które są prawdziwe i namacalne, stojące tuż przed tobą, ale też myśli, które jesteś w stanie sobie wyobrazić – śmieszne bądź poważne, ciężkie lub lekkie gatunkowo… Finalnie sprowadzają się do tego, w jaki sposób ich doświadczasz i jak jesteś w stanie je zreinterpretować. Osobiście uwielbiam wszelkie dźwięki, kolory i formy, dlatego też mogę powiedzieć, że wszystko jest dla mnie namiastką muzyki i sztuki jako takiej.
ŁzW: Jeśli chodzi o najnowszy album, melodie oraz motywy przewodnie są na nim widoczne tak samo silnie, jak na poprzednich wydawnictwach. Płyta posiada też mnóstwo odmiennych tonów, nastrojów, gęsto zmieniającą się dynamikę… Zgodziłbyś się, że „The Elephants of Mars” złożony jest z wielu soundtrackowych elementów?
Joe: Czyż każdy muzyczny element nie kwalifikuje się na soundtrack w dzisiejszych czasach? Oczywiście moje serce i rozum może kazać traktować własne utwory jako idealne ścieżki dźwiękowe do filmów, natomiast wolałbym żebyś myślał tak jak ja, gdy je tworzyłem, podczas zapoznawania się z moją twórczością bez towarzyszącym jej obrazom. Bardzo chciałbym żeby instrumentalne kompozycje inspirowały fanów w takiej formie, w jakiej powstały oryginalnie.
ŁzW: A czy mimo wszystko jesteś w stanie wyobrazić sobie jakikolwiek typ filmu albo gry komputerowej, które z łatwością korespondowałyby z Twoim najnowszym albumem?
Joe: Nie gram w gry wideo, kontrolery są bardzo niezdrowe dla dłoni. Niemniej, uwielbiam filmy bez względu na rodzaj, dlatego uważam, że moja muzyka w rękach świetnego reżysera stałaby się bardzo potężnym elementem niosącym dodatkowy przekaz.
ŁzW: Nagrywałeś “The Elephants of Mars” podczas pandemii koronawirusa. Czy zgodziłbyś się, że ten trudny czas mógł być dla muzyków klątwą i zbawieniem jednocześnie? Z jednej strony, możliwość występowania na żywo została zredukowana praktycznie do zera, z drugiej natomiast każdy artysta otrzymał mnóstwo czasu na zajęcie się procesem tworzenia nowej muzyki.
Joe: Pandemia była i nadal jest wyłącznie przekleństwem. To jedno ze straszniejszych wydarzeń, które mogło spotkać ludzkość. Mając o wiele więcej czasu niż zazwyczaj, nadal nie dostrzegam żadnego pozytywnego aspektu w kontekście dziejących się tuż obok ludzkich tragedii. Wolałbym, żeby to się nigdy nie wydarzyło.
ŁzW: W jednym z Twoich wcześniejszych wywiadów przeczytałem, że doradzasz każdemu muzykowi zachowywanie każdego, nawet najmniejszego pomysłu w razie, gdyby kiedyś w przyszłości okazał się przydatny. Czy zdarzyło Ci się kiedyś zaimplementować jakiś skrawek muzyki napisany w latach 80. albo 90. do Twoich najświeższych nagrań?
Joe: Tak, i to nawet w przypadku „The Elephants of Mars”! W utworze “Through a Mother’s Day Darkly” użyłem orkiestrowej melodii, którą nagrałem w 1999r. Wykorzystałem oryginalny plik dźwiękowy z dawnego demo i połączyłem je z nową orkiestracją. To było bardzo inspirujące doświadczenie, gdy udało się wreszcie znaleźć właściwe miejsce dla tej nawiedzonej melodii.
ŁzW: Ciekawe, czy w takim razie możemy spodziewać się, że kiedyś zaskoczysz nas wydaniem longplaya, który leżał przez dekady zamknięty w szufladzie, jak to uczynił całkiem niedawno Steve Vai.
Joe: Jeśli chodzi o proces tworzenia, od wielu lat staram się być maksymalnie płodny i wydawać wszystko co komponuję. Oczywiście mam na myśli tylko te koncepcje, które są tego warte. Zawsze powinno się uważać żeby nie przedobrzyć i nie wypuszczać niedoskonałych pomysłów.
ŁzW: Trasa koncertowa „Earth Tour” rozpoczyna się za mniej niż 2 tygodnie. Jakie różnice zauważasz między występowaniem w Europie, a w Ameryce?
Joe: Och, przede wszystkim europejskie jedzenie, które uwielbiam! Podróżując z kraju do kraju, z miasta do miasta, zawsze jest tyle wspaniałych przysmaków do spróbowania, podobnie zresztą rzecz ma się z alkoholem. Trasy generalnie są wyczerpujące, więc w kontekście jedzenia i picia trzeba bardzo uważać żeby nie przegiąć, bo to może być początek końca! 😉
ŁzW: W takim razie pamiętaj żeby koniecznie poprosić o tradycyjny polski bigos, kiedy tu przyjedziesz. Smakuje zdecydowanie lepiej niż wygląda, ale myślę, że szybko stałbyś się jego fanem.
Joe: Dzięki! Postaram się nie zapomnieć!
ŁzW: Tuż przed naszą rozmową zerknąłem na listę miejsc, które odwiedzisz podczas trasy po Europie. Wygląda na to, że jednym z koncertów, które już całkowicie się wyprzedały jest ten w Warszawie! O ile dobrze pamiętam, to nie pierwszy raz. Czy odczuwasz jakieś specjalne zaangażowanie ze strony polskich fanów za każdym razem, gdy tu przyjeżdżasz?
Joe: Koncerty w Polsce zawsze należą do tych udanych. Za każdym razem mogę liczyć na energiczną publiczność, która przyjmuje mnie bardzo ciepło i przy tym jest szalenie responsywna w trakcie występu. Do tej pory grałem w Warszawie, Wrocławiu i Sopocie. Mam nadzieję, że będzie mi dane odwiedzić jeszcze więcej miast w Polsce.
ŁzW: Tematy, o których dzisiaj rozmawiamy mają silne konotacje z kosmosem. „The Elephants of Mars”, „Earth Tour” – nie da się nie zauważyć, że konwencja nazewnictwa ma ze sobą wiele wspólnego. To pewnie będzie pytanie retoryczne, ale czy świat pozaziemski od zawsze znajdował się w sferze Twoich zainteresowań?
Joe: Gdy byłem bardzo młody, zdałem sobie sprawę, że będąc tu na Ziemi, tak naprawdę jesteśmy integralną częścią przestrzeni kosmicznej. To przecież nie jest jakieś odrębne miejsce, do którego możemy się wybrać na wycieczkę. Kosmos i wszystko co się w nim znajduje, to nasze sąsiedztwo. Dlaczego by więc nie zaakceptować go jako części naszego naturalnego środowiska?
ŁzW: Miałeś kiedyś okazję porozmawiać o tematach astrofizycznych z Brianem Mayem?
Joe: Może Cię zaskoczę, ale nie! Za każdym razem kiedy spotykamy się z Brianem rozmawiamy o muzyce, gitarach, wzmacniaczach, naszych rodzinach i znajomych. Myślę też, że raczej nie byłbym w stanie sprostać rozmowie o astrofizyce na poziomie doktorskim!😉
ŁzW: A czy sądzisz, że ludzka rasa jest jedyną w kosmosie?
Joe: Tak, jeśli mówimy o chodzących i mówiących organizmach podobnych do ludzi. Jednocześnie uważam, że gdzieś tam daleko w galaktyce może znajdować się życie, natomiast nasze mózgi są zapewne zbyt małe by je odnaleźć i rozpoznać. Przecież podstawą istnienia innych form niekoniecznie musi być węgiel, jak to się dzieje w przypadku Ziemi. Mogą one egzystować w innych wymiarach. Bardziej zasadnym pytaniem byłoby: Czy w kosmosie jest miłość? (nawiązanie do „Is there love in space?”, dziesiątego studyjnego albumu Joe Satrianiego – przyp. ŁzW)
ŁzW: Może jeśli jakimś cudem odnajdziemy inne formy życia w kosmosie, przekażemy wiadomość „przychodzimy w pokoju” poprzez puszczenie im “The Elephants of Mars”?
Joe: A myślisz, że obcy preferują bardziej wersję analogową czy cyfrową? Warto byłoby się tego dowiedzieć na wszelki wypadek! 😉
ŁzW: Joe, dziękuję Ci bardzo za rozmowę i mam nadzieję, że zobaczymy się w Polsce podczas Twojej światowej trasy.
Joe: Ja również dziękuję! Póki co, zamierzam występować jedynie przed ludźmi, nie przed obcymi.
ŁzW: Co nie zmienia faktu, że zapewne wiele razy będziesz surfował z obcym. („Surfing with the alien” – przyp. ŁzW)
Joe: Och, co do tego nie mam żadnych wątpliwości!