FELIETONY

John Mayer – definicja artysty kompletnego

Można by powiedzieć, że John Clayton Mayer w tak młodym wieku osiągnął już wszystko. Dziesięć wydanych albumów, dwa koncerty zarejestrowane na DVD, siedem nagród Grammy, hale koncertowe wypełnione po brzegi i własna organizacja charytatywna wspierająca młode talenty. To jednak bardzo ogólny i mocno okrojony opis tego, czego już dokonał 36-letni muzyk. Mayer to z jednej strony genialny kompozytor, którego kolejne pomysły owocują coraz to nowymi statuetkami i wyróżnieniami na półkach. Z drugiej zaś to prawdziwy mistrz swojego instrumentu. Prezentuje doskonały warsztat grając zarówno na gitarze elektrycznej, jak i akustycznej. Dla wielu młodych adeptów gitary amerykański muzyk jest źródłem inspiracji, takim jak dla samego Mayera był kiedyś wybitny bluesman, Stevie Ray Vaughan. Sześciostrunowa przygoda Johna rozpoczęła się w stanie Connecticut, po usłyszeniu solówki Marty McFlaya z filmu “Powrót do przyszłości”. Z powodzeniem trwa do dziś, a jej kolejnym owocem będzie jedenasta już płyta pt. “Paradise Valley”, która światło dzienne ujrzy 20 sierpnia br.

Wspominając przebieg kariery młodego przecież muzyka, chronologia odgrywa kluczową rolę. Należy więc cofnąć się w czasie do miasta Fairfield z lat 90-tych, gdzie nikomu jeszcze nieznany, kilkunastoletni John odkrywał swoją wielką miłość do bluesa. W tym miejscu pojawić się musi postać Stevie Ray Vaughana. To właśnie jego nagrania popchnęły Mayera ku założeniu pierwszej kapeli Villanova Junction, z którą zbierał koncertowe doświadczenia występując w zadymionych i ciasnych barach bluesowych. W wieku licealnym pojawiły się przejściowe problemy z sercem. Jak przyznaje artysta, to właśnie wtedy narodził się w nim duch kompozytorski. Żeby przekształcić myśli i słowa w muzykę, za zarobione na stacji benzynowej pieniądze, John kupił pierwszego w swoim życiu Stratocastera. Naturalnie był to model sygnowany przez Stevie Ray Vaughana, z którym muzyk nie rozstaje się do dzisiaj.

Po ukończeniu liceum John Mayer podjął studia na prestiżowej akademii Berklee College of Music. Szczęśliwym trafem, jak się później okazało, była znajomość z Clayem Cookiem, porzucenie uczelni oraz przeprowadzka do Atlanty, gdzie występując w duecie LoFi Masters artysta zaczął zmierzać w kierunku muzyki pop. To ostatecznie doprowadziło do rozstania z Cookiem i rozpoczęcia kariery solowej. Jej pierwszym owocem była epka o nazwie “Inside Wants Out”, nagrana pod czujnym okiem producenta Glenna Matullo. Co ciekawe, Cook był współtwórcą większości piosenek, które znalazły się na debiutanckim maksisinglu Johna, m.in. rozpoznawalnej “No Such Thing”.


Po udanym, choć nienagłośnionym debiucie, przyszedł czas na bardziej znaczące sukcesy. Kolejnym krokiem do zaznaczenia swojej obecności na rynku muzycznym była dla Johna współpraca z wytwórnią Aware Records, która odpowiada za wydanie pierwszego solowego albumu pt. “Room for Squares”. Na tej płycie znajdziemy wspomniany już wcześniej utwór “No Such Thing” oraz “Your Body is a Wonderland”, który przyniósł Mayerowi w 2003r. pierwszą nagrodę Grammy. Po pokryciu się poczwórną platyną, album okazał się nie tylko ogromnym sukcesem muzycznym, ale także komercyjnym. Rok 2003 to istotny punkt w karierze amerykańskiego gitarzysty. Drugi album “Heavier Things”, mimo tego, że nie sprzedawał się tak dobrze jak pierwszy, zdołał uzyskać podwójny status platynowej płyty, natomiast kompozycja “Daughters” wzbogaciła kolekcję Mayera o jeszcze jedną statuetkę Grammy Award. Dzięki muzykowi, tamto rozdanie nagród przeszło do historii. Publicznie stwierdził, że konkurujący utwór Alicii Keys pt. “If I Ain’t Got You” jest o wiele bardziej wart uhonorowania. Na dowód tego rozbił swoją statuetkę na pół, po czym wręczył złoty gramofon wokalistce. Pomijając kwestie muzyczne, można zaobserwować, że amerykański artysta to nie tylko urodzony showman, ale także świetny biznesmen. Wraz z rosnącą w Stanach popularnością Mayer zaczął udzielać się w branży marketingowej. Stał się twarzą kampanii reklamowych takich koncernów jak: Apple Inc., BlackBerry, czy Volkswagen.


Wraz z nadejściem roku 2005 u artysty nastąpił zdecydowany powrót do muzycznych korzeni. Po utworzeniu John Mayer Trio (w skład którego wchodzili także Pino Palladino – gitara basowa, oraz Steve Jordan – perkusja) panowie prezentowali amerykański blues rock supportując The Rolling Stones podczas ich trasy po Stanach Zjednoczonych. W trakcie koncertów Mayer niejednokrotnie składał hołd gitarowemu panteonowi wykonując często covery Jimiego Hendrixa oraz Stevie Ray Vaughana. I choć rok po założeniu trio zawiesiło działalność, muzycy powrócili do wspólnego grania w 2007r. na zarejestrowanym na DVD koncercie “Where The Light Is: John Mayer Live In Los Angeles”. Nagranie to spotkało się ze szczególnym zainteresowaniem fanów, było także nominowane do Grammy.


Kontynuując solową działalność, następny album Mayera “Continuum” okazał się kolejnym strzałem w dziesiątkę. Podwójna platyna, podwójna nagroda Grammy (jedna za album, druga za utwór “Waiting on the World to Change”) oraz gościnne wystąpienia z utworami w takich serialach jak Dr House, Wzór oraz CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas. I pomimo tego, że dwa ostatnie krążki wirtuoza gitary (“Battle Studies” oraz “Born and Raised”) nie zdobyły muzycznych laurów, można pokusić się o stwierdzenie, że każdy nowy projekt Johna Mayera to przepis na sukces.


Zastanawia więc jak odebrany zostanie nadchodzący wielkimi krokami “Paradise Valley”. W internecie dostępny do odsłuchu jest m.in. balladowy utwór “Dear Marie”. Podobnie do dwóch wcześniej wypuszczonych singli (“Paper Doll” i “Wildfire”) jest on nasycony zachodnioamerykańskim country. Prawdopodobnie to wyraźna sugestia kontynuacji muzycznej ewolucji Mayera, którą zaznaczył już na poprzednim albumie. Póki co, więcej jest jednak znaków zapytania niż gotowych odpowiedzi na temat nowej płyty. Najbliższe miesiące zweryfikują, czy kolejny produkt Johna Mayera dorówna poprzednim, a może nawet je przebije. Jednakże, wnioskując po muzycznej jakości, do której artysta przyzwyczaił słuchaczy do tej pory, wydaje się, że podwójna platyna oraz nominacja do nagrody Grammy powinny być progiem minimalnym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *