RECENZJE

John Newman – Tribute

Trybut to słowo, które posiada kilka zastosowań, jeśli chodzi o jego użycie. W ujęciu historycznym była to danina, zwykle pieniężna, składana przez jednego władcę drugiemu jako wyraz uznawania zwierzchności terytorialnej. Składana była po złożeniu hołdu lennego, na dowód uznania się lennikiem innego władcy. Stosując ten termin w ujęciu bardziej ogólnym, jest to podniosłe wyrażenie czegoś, co zostało poświęcone i ofiarowane. Ale do rzeczy. „Tribute” to także tytuł debiutanckiej płyty młodego brytyjskiego muzyka z Keighley, Johna Newmana, który po udanych występach z grupą Rudimental i nagraniu wraz z nimi singla „Love Me Again”, ofiaruje słuchaczom 11 skrojonych na miarę piosenek. Czy pierwsze studyjne dzieło angielskiego artysty spełnia wszelkie wymogi do tego by nazwać je hołdem? Przekonajmy się sami.

O młodziutkim Johnie mówi się, że to najnowsze objawienie brytyjskiej sceny pop. I choć z tym stwierdzeniem ciężko jest polemizować, to jednak zastanowiłbym się, czy „Tribute” to faktycznie stricte popowa płyta. Znajdzie się tu bowiem garść jazzowych, czy elektronicznych smaczków. Utwór tytułowy, otwierający album to nie tylko wyrażenie muzycznych inspiracji Newmana, ale także powiew brytyjskości o chwytliwej melodii, łatwym do zapamiętania tekstem i tanecznym rytmem. Mamy więc w tej chwili wszystko by skłaniać się ku określeniu „Tribute” jako popowego, choć utrzymanego w stylu retro krążka. Kolejna, osławiona już kompozycja „Love Me Again” sprawia wrażenie kontynuacji poprzedniej. W zasadzie dzieje się tak w przypadku każdego następującego utworu. Wskazuje to oczywiście na fakt, że album jest przemyślany i wszystko trzyma się kupy.


Naturalnie, można by to uznać za atut przemawiający na korzyść produktu angielskiego artysty. Ciężko jednak podzielać mi taką opinię ze względu na brak odkrywczości w zawartości albumu. Utwory takie jak „Easy”, „Try”, czy „Out Of My Head”, nasycone zarówno elektroniką jak i żywym instrumentarium, da się z łatwością wyklaskać, można także wyśpiewać łatwo wpadające w ucho refreny. Dobra linia melodyczna i wyraźnie akcentowany rytm to jednak nie wszystko, by poruszyć współczesnego odbiorcę muzyki. Choć głos Johna jest rzeczywiście zjawiskowy i rozpoznawalny już po kilku pierwszych słowach, odnoszę wrażenie, że młody wokalista nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Dobrym na to przykładem są chociażby piosenki „Cheating” i „Running”. Niby wszystko się zgadza, a jednak nie porywa. Owe kompozycje po prostu są, ani złe, ani też wybitne.


Przypominające trochę stylistycznie Florence & The Machine utwory „Gold Dust” oraz „Goodnight Goodbye”, w przeciwieństwie do poprzednich, zasługują na wyróżnienie. Pierwsza kompozycja ze względu na idealnie dobrane chórki, druga za muzyczną przestrzeń, którą delikatnie da się zauważyć. Album zamyka „All I Need Is You”, utwór o wiadomym, prostym przekazie. Nawiązując do nazw zarówno tej kompozycji jak i całego krążka, można snuć domysły, że John czerpał inspiracje do tytułowania swoich kawałków z brytyjskiego kwartetu z miasta Liverpool, działającego w latach 60. XX wieku. Jeśli wciąż nie wiadomo o kim mowa, polecam wygooglować hasła Lennon, McCartney, Harrison i Starr.


„Tribute” to album, wobec którego można mieć mieszane uczucia. Z jednej strony fenomenalny głos, młodość i wysoka muzyczna jakość nagrań. Z drugiej strony powtarzalność utworów i średnia aktywność w kwestiach kompozycyjnych. Być może debiutancka płyta Johna Newmana jest tylko próbką możliwości artysty, przedsmakiem tego co młody Anglik będzie jeszcze w stanie zaprezentować. Mówi się przecież, że dojrzałość w muzyce to czynnik kluczowy do nagrywania wybitnych albumów. Jeśli Newman, nazwany do tej pory objawieniem, stanie się kiedyś brytyjskim cudem, chętnie poczekam na kolejny krążek.