KONCERTY

Kult – Łódź – klub Wytwórnia

Tegoroczna jesienna trasa koncertowa Kultu to tak naprawdę jeden wielki, przedświąteczny prezent dla fanów. Zespół, który pierwszy koncert zagrał dokładnie 7 lipca 1982r. świętuje już 32. rok swojego istnienia. „Pomarańczowa trasa” jest więc czasem podsumowań, wspomnień tego, co mogło odejść w niepamięć, promocji najnowszych dokonań muzycznych, a także próbą weryfikacji, czy po tylu latach istnienia weterani polskiej sceny z Kazikiem Staszewskim na czele nadal mają coś ciekawego do zaprezentowania. Idąc do łódzkiej Wytwórni na pierwszą w moim życiu konfrontację z gigantem polskiego rocka zadawałem sobie pytanie, czy Kult rzeczywiście zasługuje na to, by darzyć go kultem. Po tym, co zobaczyłem mogę stwierdzić, że… nie wiem.

Zacznę od tego, co dobre, ponieważ prawić komplementy można było już od samego początku imprezy. W roli supportu tego wieczoru wystąpił Zacier, czyli Zrzeszenie Artystów Cierpiących I Entuzjastycznie Rżnących. Pięcioosobowy skład ze stolicy złożył set z kawałków, które zakwalifikować dałoby się do kategorii comedy rock. Przez jakieś 40 minut słuchaliśmy żwawych, momentami ludycznych piosenek o podpaskach, braku męskiego przyrodzenia, wąsatych Januszach, albo o tym, że „każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu”. Muzyczna konwencja formacji ocierała się o klimaty elektroniczno-punkowe, co w zasadzie potwierdziło, że stylistycznie Zacier pasował jako rozgrzewka przed Kultem. Lider kapeli, Mirosław Jędras, charyzmatycznie zawładnął wciąż napływającym do Wytwórni tłumem, co w efekcie spowodowało, że spora część nastoletniej publiczności zdążyła się spocić jeszcze na długo przed pojawieniem się Kazika na scenie. To tylko kolejny dowód na to, że support był w stu procentach trafiony.


Po krótkiej przerwie ucichła płynąca z głośników muzyka i na scenie zaczęli pojawiać się, jeden po drugim, członkowie gwiazdy wieczoru. Gdyby nie żywiołowa reakcja publiczności, pewnie nie zorientowałbym się, że jako ostatni w blasku reflektorów pojawił się sam Kazik. Co zrobiło na mnie momentalnie wrażenie to totalny luz i świetny, niewymuszony kontakt z fanami. Niestety, nie można tego powiedzieć o pozostałych członkach zespołu, których tego wieczora scena najwyraźniej męczyła. W zasadzie cały ciężar prowadzenia imprezy spadł na Kazika, który musiał dwoić się i troić, żeby publiczność nie nudziła się przy usypiającym i mocno statycznym bandzie. Nawet sekcja dęta, która z samego założenia niezbędna i charakterystyczna w muzyce Kultu, zawodziła, nie raz wchodząc ewidentnie nierówno w swoje partie. Z racji tego, że stałem dość blisko sceny mogłem bez trudu wyczytać z ruchu warg Kazika kilka niecenzuralnych określeń, które co jakiś czas kierował w stronę znajdujących się za nim muzyków. Zdaje się więc, że nie tylko ja byłem poczynaniami zespołu zdegustowany.


Dużym plusem natomiast była rozbudowana setlista: od prehistorycznych numerów („1932 Berlin”), przez najbardziej znane radiowe przeboje i utwory flagowe, po dzieła najnowsze („Prosto”, „Układ Zamknięty”). Przekrój przez wieloletnią działalność jednego z najpopularniejszych polskich zespołów bez wątpienia zdałby egzamin, gdyby tylko dało się wyczuć energię płynącą prosto ze sceny. Jednak nawet takie hity jak „Baranek”, „Do Ani”, „Gdy nie ma dzieci”, a także legendarny frontman w osobie Kazika nie pomogą, jeśli instrumenty są tak samo śnięte jak ich właściciele. Do pana Staszewskiego w zasadzie pretensji mieć nie można. Śpiewał jak to on, twardo i charakternie, z właściwą dla siebie i rozpoznawalną manierą. Co więcej, zabawiał publikę anegdotami na temat zespołu, odczytywał nawet życzenia urodzinowe podrzucane co chwilę na scenę przez publikę. Na „Wódce” doczekaliśmy się typowo rockowego obrazka kiedy to Kazik, z pomocą ochroniarzy, położył się na podtrzymującym go tłumie i w takiej pozycji odśpiewał kilka wersów. Odniosłem wrażenie, że wokalista raczej nie miał wielkiej ochoty, by to zrobić, ale próbował tym sposobem zatuszować niemrawą postawę reszty występujących muzyków.


Parę słów o publiczności. Nie będzie dużą przesadą jeśli powiem, że Kult to formacja, która na swoje koncerty przyciąga słuchaczy w kategorii wiekowej 15-60. Błędem nie będzie też stwierdzenie, że w Łodzi najchętniej z Kazikiem bawiły się osoby głównie nastoletnie, albo takie, które niezaprzeczalnie znajdowały się w stanie wskazującym, niezależnie od wieku. Miny tych, którzy przyszli z nastawieniem na posłuchanie dobrej muzyki wykazywały raczej marne zainteresowanie występem.


Gdy zaczęły się bisy, z ciekawością przyglądałem się przygotowanym przez fanów flagom w narodowych barwach, które Kazik dumnie trzymał, wykonując „Polskę”. Jednak był to ostatni moment, który zatrzymał mnie tego wieczora w Wytwórni. Znudzony ponad dwugodzinnym, bezbarwnym występem wyszedłem z klubu i przez całą drogę do domu zastanawiałem się, czy miałem nieszczęście trafić na gorszy dzień zespołu, czy też Kult zapełnia obecnie polskie sale koncertowe tylko ze względu na wyrobioną przez lata markę. Z odpowiedzią w tej kwestii postanowiłem poczekać do kolejnej wizyty Kazika i jego świty w Łodzi. Póki co, spotkanie z legendą skończyło się sporym rozczarowaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *