WYWIADY

Nightwish – Marco Hietala – Mamy przywilej tworzenia niestandardowych form

Muzycy Nightwish zawitali do naszego kraju dosłownie na chwilę. Press tour Finów po Europie zbiegł się z nadchodzącą wielkimi krokami premierą ósmego albumu formacji „Endless Forms Most Beautiful”. W rozmowie z basistą zespołu, Marco Hietalą, skupiliśmy się na istotnych punktach i koncepcji nowego wydawnictwa, a także trudnościach związanych z jego powstaniem. Z wywiadu dowiecie się również co porabia Marco będąc w trasie, ile książek przeczytał w zeszłym roku albo czy muzycy Nightwish w średniowieczu uniknęliby stosu.

Łysy z Wyrockiem: Na czym polega piękno nieskończonych form?
Marco Hietala: Hmm, już na samym początku zadajesz mi dość metafizyczne pytanie (śmiech)! Spróbuję jednak odpowiedzieć. Tak długo, jak tylko istniejemy we wszechświecie, mamy możliwość tworzenia nieskończonych form. Czasem nawet te najbrzydsze mają w sobie coś bardzo atrakcyjnego. Weźmy np. postać ogromnego pająka, która z założenia posiada jedynie negatywne konotacje i zawsze kojarzy nam się z przerażającą kreaturą. Na swój sposób ma ona w sobie także wiele piękna, może budzić zachwyt. Nie wiem, czy potrafię to lepiej wyrazić. Wydaje mi się, że gdyby próbować wejść w ten temat głębiej, to zderzenie piękna i brzydoty jest w tej kwestii najistotniejsze. Mnie jako muzyka cieszy możliwość tworzenia takich form, które są nieskończone.


ŁzW: Pomówmy więc o tych formach. Ósmy album Nightwish jest pierwszym z trzema nowymi muzykami na pokładzie (Floor Jansen – wokal, Troy Donockley – dudy, piszczałki; Kai Hahto – perkusja). Co nowego wnieśli oni do studia podczas sesji nagraniowych?
Marco: Najbardziej oczywistą rzeczą jest świeży głos, zwłaszcza w wysokich rejestrach. Upraszczając sprawę, mamy luksus pracy z niesamowicie utalentowanymi, zmotywowanymi, ale zarazem wyluzowanymi ludźmi. Takimi, którzy mimo wszystko twardo stąpają po ziemi. Taka jest cała prawda kiedy mówimy o Floor, Kai oraz Troyu. Chemia, którą udało nam się wytworzyć w pokoju nagraniowym i studiu była czynnikiem, który sprawił, że nasz album jest unikatowy, a przy tym łatwy w odbiorze.


ŁzW: Miały miejsce także komplikacje?
Marco: Jedynym problemem podczas nagrań, który wyniknął z przyczyn niezależnych, było zachorowanie Jukki na bezsenność. Uważam, że to smutna i wyjątkowo paskudna przypadłość dla kogoś, kto poświęca swoje życie dla muzyki, a w jego duszy cały czas gra rock and roll. Wszyscy w zespole zrozumieliśmy trudne położenie Jukki i pozwoliliśmy mu dobrowolnie zrezygnować. Skoro pełnisz w kapeli funkcję prezesa firmy to masz wolną rękę. Jukka zawsze był najlepszy w ogarnianiu wszystkich formalności, spraw biurowych, kontraktów, paragrafów itd. Nie uważam, że to było przyczyną jego problemów ze snem. Jesteś na to narażony kiedy działasz w chaotycznym, muzycznym biznesie. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, kiedy zaczyna się twój dzień pracy, ani co się w danym momencie wydarzy. Czasami bezsenność wiąże się z pewnym uczuciem niepewności i traumy. Już dawniej przechodziliśmy przez ten etap. Na chwilę obecną nie wiemy jak sytuacja z Jukką się rozwinie. Próbowaliśmy pomóc naszemu koledze w każdy sposób jaki tylko przyszedł nam na myśl – od psychiatry, hipnozy, tabletek nasennych po drastyczne zmiany w stylu życia. Nic nie zdaje się pomagać, ale wciąż mamy nadzieję na poprawę.


ŁzW: A co sprawiło, że zdecydowaliście się współpracować z Kaiem?
Marco: Kai jest świetnym perkusistą, ale również naszym wieloletnim przyjacielem. Jukka wybrał go osobiście, twierdząc, że skoro sprawy mają się nie najlepiej i nie będzie w stanie z nami pracować, to Kai jest jedynym odpowiednim kandydatem do tego, by nagrać z nami nowy album i wyruszyć w trasę. Wygląda więc na to, że Jukka pogodził się z przykrą rzeczywistością szybciej od reszty Nightwish.


ŁzW: Na parę minut przed naszą rozmową skończyłem przesłuchiwać Wasz album i mam pewne spostrzeżenia. Zgodziłbyś się ze mną, że „Shudder Before the Beautiful” jest w pewnym stopniu podobny do „Dark Chest of Wonders”?
Marco: Tak, jeśli mówimy w kategoriach utworu otwierającego płytę. Myślę, że „Shudder Before the Beautiful” ma ten sam rodzaj energii i rozbudowaną strukturę…

ŁzW: Do tego szybkie tempo, zmianę dynamiki, no i ten monumentalny riff…
Marco: Tak, zgadza się! Jako przystawka rozpoczynająca album ma powiedzieć ci: „To właśnie jest Nightwish”. Potem możemy tylko przykręcić śrubę i jechać z całym wachlarzem różnorodności.


ŁzW: To by się zgadzało. Słuchając „Weak Fantasy” naszła mnie myśl, że ten kawałek nadawałby się idealnie jako filmowy soundtrack.
Marco: W sumie masz rację, czemu nie? Jest wiele momentów na płycie, które zawierają takie filmowe wstawki. Jednym z elementów jest na pewno nasze podejście do instrumentów perkusyjnych i motywów orkiestrowych. To jest bardzo wizualne, właśnie takie „soundtrackowe”.


ŁzW: A co z Sharbat Gula? Dlaczego inspirowaliście się zdjęciem podczas komponowania utworu?
Marco: W tym momencie wchodzimy na podwórko Tuomasa. To on wiedział jak umiejscowić narodowość i geograficzne położenie postaci w kompozycji, o której mówimy. Toumas był absolutnie zachwycony słynnymi oczami, które przecież są sprawą pierwszorzędną na zdjęciu. Mają w sobie tyle dzikości, zwierzęcego instynktu. Jednocześnie są przerażające i niebezpieczne. Tuomas był tak poruszony widokiem tej dziewczynki, że postanowił napisać utwór, którego tematem byłoby życie dziecka w chaotycznym regionie Azji Środkowej, wśród zniszczonych budynków itd. Tuomas próbował również napisać tekst, jednak okazało się to na tyle trudne, że zdecydował się na w pełni instrumentalną kompozycję.

fot. Steve McCurry

ŁzW: Pomówmy też trochę o utworze-kolosie. „The Greatest Show On Earth” ma niecałe 24 minuty. Zgodzisz się ze słowami Tuomasa, że ten utwór jest arcydziełem, najlepszym tworem jaki mógł kiedykolwiek skomponować?
Marco: Ten utwór jest z pewnością najlepszym przykładem tego typu formy kompozycyjnej. Zawiera w sobie ogromną różnorodność gatunkową, zmiany atmosfery. Słuchając go, znajdziesz metalowy wygar, motywy orkiestrowe, chór, wreszcie delikatny fortepian. „The Greatest Show On Earth” to krajobrazy dźwięku, bardzo interesujący kolaż. Dla mnie jest epicką, prog rockową kompozycją, która doskonale broni się sama. Ciężko jednak porównywać ją do innych, podobnych formalnie utworów, twierdząc, że jest z kategorii „best ever”. Trudno o porównanie nawet w odniesieniu do radiowych piosenek, trwających średnio trzy i pół minuty. One też mogą mieć ogromną wartość jeśli tylko posiadają wyraźną treść. Takiej treści jest bardzo wiele w „The Greatest Show On Earth”.

ŁzW: A osobiście czujesz się lepiej w długich, czy krótkich formach?
Marco: W jednych i w drugich. Niestety, kultura mainstreamowa, odkąd tylko istnieje, stara się zabić epickość długich form bazując na gotowych receptach na piosenki, które mają stałą, przyjazną dla radia długość. W Nightwish uwielbiam to, że mamy przywilej tworzenia niestandardowych form. Jest na nie miejsce w naszej muzyce, do tego mamy ogromne wsparcie fanów. Możemy łamać mainstreamowe zasady, które wielkie wytwórnie i stacje radiowe starają się bezustannie narzucać w światowym przemyśle muzycznym. Myślę, że pewne rzeczy powinny pozostać wrodzone i „przestarzałe”. Wielkim luksusem jest kiedy znajdujesz się w pozycji, w której możesz przełamywać schematy i robić to, co chcesz.


ŁzW: Piosenki Nightwish są bardzo często oparte o koncepty lub historie. Czy gromadzicie pomysły, wybierając potem uważnie te najbardziej rokujące? A może po prostu dzieje się to spontanicznie?
Marco: Nie wydaje mi się, żeby na ten temat można było szeroko dyskutować. Tuomas odpowiada za pisanie większości tekstów, więc to w jego głowie świeci żaróweczka pełna pomysłów. Dla niego wszystko co słyszalne jest żywe, organiczne. Taka postawa ma ogromną wartość dla muzyki. Właśnie tą organiczność chciał zawrzeć na albumie. Odkąd osobiście posiadam większy wkład w komponowanie muzyki Nightwish, moja postawa jest bardzo zbliżona do Tuomasa. Stąd wzięły się nasze odniesienia do nauki. Tuomas od zawsze interesował się sposobem działania natury. Gdyby nie mógł być muzykiem, zostałby pewnie biologiem. Ja z kolei chciałem być astronautą albo astronomem. Zawsze pociągały mnie rzeczy wielkie. Kosmos nigdy nie był mi obcy. Z Tuomasem posiadamy sposoby myślenia, które wzajemnie się uzupełniają. Działa to także w odniesieniu do reszty zespołu. Wszyscy jesteśmy w stanie dyskutować nad najdrobniejszym detalem przez bardzo długi czas.


ŁzW: Inspirujecie się także książkami. Słyszałem, że jesteś zagorzałym czytelnikiem. Ciekawi mnie ile pozycji przeczytałeś w zeszłym roku. Miałeś w ogóle na to czas?
Marco: Oczywiście, że tak. Ponieważ czytam praktycznie w każdej wolnej chwili, myślę że liczba książek sięgnęłaby spokojnie około stu.


ŁzW: Imponujący wynik. Marco, grasz w Nightwish od 2001r. Jakie zmiany zaobserwowałeś w zespole na przestrzeni lat?
Marco: Większość zmian, o których do tej pory mówiło się w mediach nie była zbyt miła (śmiech)! Bywały także momenty pozytywne. Jako zespół, w którym członkowie cechują się otwartością umysłów obecnie jesteśmy w stanie przemycić do naszej muzyki wiele gatunków, stylów i idei aranżacyjnych o wiele łatwiej niż w przeszłości. Jako ludzie mamy bardzo swobodne podejście do życia, jesteśmy wobec siebie otwarci i dzięki temu bardziej zgodni. Razem analizujemy koncepcje, które przyjdą nam do głowy i nigdy nie zamykamy się na swoje wzajemne propozycje. Nikt w zespole nie obraża się kiedy stwierdzimy, że dany pomysł jest totalnie do bani. W Nightwish nie ma zderzenia kontrastujących ego, ani ludzi, którzy za wszelką cenę muszą być liderami. To motywujące kiedy otaczający cię koledzy myślą tylko o tym, co będzie najlepsze dla konkretnej piosenki lub dla zespołu w ogóle. To bardzo dobra, holistyczna postawa. Oczywiście tak było już od samego początku, jednak wraz z upływem lat ta cecha rozwijała się w nas coraz bardziej. Może być tylko lepiej.


ŁzW: Czy jest jakiś okres w historii Nightwish, który uważasz za najbardziej owocny? Może właśnie teraz jest ten moment?
Marco: Cóż, nie będziemy wiedzieć dopóki nie ukaże się płyta. Bywały oczywiście wzloty. Uważam za taki wydanie albumu „Once”, który był dla nas przełomem na wielu płaszczyznach. Ta płyta stała się dowodem na to, że w naszej muzyce czuć pasję, że nie jesteśmy wyłącznie jednym tempem i jednym głosem. Wtedy pokazaliśmy, że muzyka i słowa Nightwish mogą faktycznie przemawiać do ludzi. Sukces „Once” wzbudził w nas także duże poczucie pewności siebie. Teraz też czujemy się pewnie, mimo że nie wiemy jak nadchodzący album zostanie odebrany. Musimy pozwolić ludziom, aby weszli w tę płytę. Każdy członek Nightwish uważa „Endless Forms Most Beautiful” za świetny materiał, ale my jesteśmy stronniczy. Muszę spytać o zdanie dzieci (śmiech)!

ŁzW: Grałeś wspólnie z Anette Olzon – miałeś okazję posłuchać jej pierwszej solowej płyty („Shine”)?
Marco: Niestety, nie dane mi jeszcze było zapoznać się z całym albumem. Widziałem jedynie kilka klipów na YouTube, głównie wersje singlowe.


ŁzW: Marco, chciałbym, abyś wyobraził sobie, że cofamy się do czasów średniowiecza. Czy Nightwish wtedy mógłby stać się tak samo popularnym zespołem jakim jest obecnie?
Marco: Trudne pytanie, nie mam bladego pojęcia. W tamtym czasie dominowały instrumenty strunowe, które można znaleźć i u nas, jak np. lutnia. Całkiem miło wspominam okres kiedy wykorzystywałem ten instrument w studiu. Może gdybyśmy zmienili trochę strukturę naszych utworów to nie zostalibyśmy spaleni na stosie (śmiech)!


ŁzW: Jaka jest przyszłość metalu symfonicznego?
Marco: Nie wiem, czy będę odpowiednią osobą do wyrokowania w tej kwestii, ponieważ nie uważam już Nightwish za zespół grający tylko metal symfoniczny. Prędzej za zespół symfoniczno-rockandrollowy. Oczywiście, widoczne są u nas elementy metalu, ale wplatamy w nie także motywy znacznie lżejsze, stonowane. Coraz częściej także zwracamy uwagę na to, żeby utwory Nightwish posiadały groove, który odgrodziłby nas od szufladkowego myślenia typowego dla sceny metalowej.


ŁzW: Jaka jest zatem przyszłość Nightwish?
Marco: Mam nadzieję, że obiecująca. Zahaczę jeszcze na chwilę o symfoniczny metal. W tym gatunku jest bardzo wiele interesujących kapel. Wszyscy mamy swoje znaki firmowe, ale nie obawiam się o Nightwish dlatego, że ludzie oprócz nas słuchają także innych zespołów. Szczerze cieszy mnie to, że pojawiają się na scenie młodzi artyści, którzy tworzą naprawdę wartościową muzykę.


ŁzW: Spojrzałem na listę krajów, które odwiedzicie podczas tegorocznej trasy po Europie i nie znalazłem na niej Polski.
Marco: Serio? Nie gramy u was? Szczerze mówiąc, miałem okazję zerknąć na rozpiskę tylko raz, bardzo ogólnikowo. To było na lotnisku, a ja miałem bardzo niewielkiego laptopa. Nie byłem w stanie zapamiętać gdzie się pojawimy, a gdzie nie. Obecnie nawet nie wiem kiedy zaczynamy tę trasę i kiedy ją kończymy.


ŁzW: Może jeśli nie w tym, to w przyszłym roku uda się Wam nas odwiedzić z nowym materiałem.
Marco: Mam nadzieję. Koncerty grane w Polsce zawsze były bardzo udane. Posiadamy tutaj bardzo silną grupę fanów. Widziałem to na własne oczy kiedy graliśmy tu poprzednim razem. Powinniśmy być fair wobec naszych słuchaczy w Polsce i przyjechać ponownie. W dużej mierze zależy to od tego jak nasi menadżerowie i promotorzy załatwią sprawy formalne i logistyczne. Nie wyobrażam sobie żebym sam miał to ogarniać (śmiech)!


ŁzW: No jasne. Potrzebujesz przecież chwili oddechu.
Marco: Zdecydowanie tak. Na szczęście zdarza się tak, że mam dni dla siebie. Obecnie podróżuję po hotelach z gitarą, na której ćwiczę. Mam taką zasadę od lat. Nawet gdy jestem w domu, codziennie poświęcam minimum godzinę na standardową rozgrzewkę i ćwiczenia fizyczne żeby utrzymywać moje ciało i umiejętności w optymalnej formie. Wolę trzymać się z dala od spraw biznesowych, ale za to być stuprocentowo przygotowanym do wyjścia na scenę.


ŁzW: Dziękuję Ci bardzo za tę rozmowę i do zobaczenia na koncercie Nightwish w Polsce.
Marco: Dziękuję, mam nadzieję, że się uda.