WYWIADY

Psychocukier – Piotr Połoz – Naszą najmocniejszą stroną jest prostota przekazu

Coraz częściej można polemizować ze stwierdzeniem, że formacja Psychocukier to zespół niszowy. Łódzkie trio to przedstawiciele alternatywnego, psychodelicznego rocka, koncertujący zarówno w małych klubach muzycznych, jak i na wielkich, ogólnopolskich festiwalach. Z basistą zespołu, Piotrem Połozem, miałem przyjemność porozmawiać o dotychczasowej działalności kapeli, nadchodzącym najnowszym wydawnictwie zatytułowanym “Diamenty” oraz wiążącymi się z nim kwestiami, a także o innych istotnych sprawach, z których treścią zapoznać można się poniżej.

Łysy z Wyrockiem: Zacznijmy od waszego ostatniego albumu (“Królestwo”). Mówi się, że od wydania tej płyty macie patent na przeboje. Czy traktujecie go w sposób szczególny, np. podczas ustalania setlisty koncertowej?
Piotr Połoz: Ustalając setlistę koncertową, staramy się mieć jak najwięcej świeżego materiału. Oprócz tego, wykonujemy stare przeboje, które zwyczajnie sprawdziły się przez wiele lat podczas występów na żywo. Na pewno myślimy o tym, żeby koncert nie był nudny i żeby od samego początku do końca napięcie rosło.


ŁzW: Co jest oczywiście całkowicie zrozumiałe. 1-go grudnia tego roku wydacie kolejny krążek “Diamenty”. Zastanawiam się, czego można spodziewać się po waszym najnowszym wydawnictwie? Będzie podobny do poprzedniego?
Piotr: Na pewno w jakiś sposób będzie podobny. Choćby z tego faktu, że wszystkie piosenki będą po polsku, tak jak to miało miejsce na “Królestwie”. Jeśli chodzi o instrumentarium, nadal będzie dość skromnie i standardowo, czyli wokal, gitara, bas i perkusja. Nie dodawaliśmy żadnej elektroniki, ani instrumentów klawiszowych. Tę płytę nagrywaliśmy jednak w trochę odmienny sposób, na tzw. “setkę”. Graliśmy wszyscy razem w jednym pomieszczeniu. Co więcej, za produkcję “Diamentów” odpowiada człowiek, który nigdy wcześniej nie nagrywał zespołu gitarowego (Mikołaj Bugajak – przyp. KO). Można by więc de facto stwierdzić, że nie wiedział w jaki sposób to się robi. Zaletą jest to, że nie posługiwał się w czasie sesji nagraniowej żadnymi nawykami, ani utartymi schematami, które pracujący i doświadczony producent zwyczajnie w sobie wyrabia i nie zawsze potrafi nad nimi panować. Myślę więc, że najnowsza płyta będzie brzmiała odrobinę zaskakująco, zwłaszcza dla tych, którzy znają nasze poprzednie nagrania. Czy będzie taka sama, co pozostałe? Dla nas każdy następny krążek jest inny. Ciężko jest więc nam patrzeć na własne dokonania obiektywnym okiem. Myślę jednak, że “Diamenty” nie będą powieleniem “Królestwa” pomimo podobieństw, które na pewno będzie można dostrzec.


ŁzW: Wspomniałeś, że wszystkie piosenki będą w języku polskim. Odchodzicie definitywnie od śpiewania po angielsku?
Piotr: Tak, raczej z tego rezygnujemy. Chyba, że kiedyś stworzymy coś dla zabawy, jakiś szlagwort, gdzie zwyczajnie nie musisz znać obcego języka, aby wiedzieć o co chodzi.


ŁzW: Okładka waszej najnowszej płyty nie należy do najgrzeczniejszych. Wydaje mi się, że jej głównym celem jest wzbudzenie kontrowersji. Lubicie to robić?
Piotr: Pomysł sesji zdjęciowej z nagimi dziewczynami chodził za nami od dłuższego czasu. Do tej pory nie udało nam się go zrealizować ze względu na to, że jest to dosyć duże przedsięwzięcie logistyczne. Zamysł był taki, aby dziewczyn w trakcie sesji było zdecydowanie więcej, ale po początkowych problemach doszliśmy do wniosku, że trzy w zupełności wystarczą. Czy lubimy być kontrowersyjni? Chyba trochę lubimy. Wiemy, że w ten sposób zwrócimy na siebie uwagę. Dzięki temu więcej ludzi zajrzy do płyty, na naszą stronę internetową, aby z ciekawości obejrzeć zdjęcia z roznegliżowanymi dziewczynami. Efektem tego może być zarówno zainteresowanie się naszą muzyką, a niektórzy poprzestaną na oglądaniu fotek. Wiadomo, że taka sesja ma czemuś służyć. Nie polega to wyłącznie na odfajkowaniu roboty i oglądaniu “trzech smutnych na tle muru”, jak to się mawia w Łodzi. Ma to być nie tylko ciekawe, ale być wartością samą w sobie. W podobny sposób myślimy o innych wszystkich aspektach naszej działalności, z muzyką na czele. Wszystko powinno się ze sobą łączyć w jakiś sposób.

ŁzW: Drążąc temat, muszę zapytać skąd wytrzasnęliście te dziewczyny?
Piotr: Jedna z nich to amatorka, która zgłosiła się do nas z castingu ogłoszonego na naszym facebookowym fanpage’u. Ze zrozumiałych względów nie mogę podać jej tożsamości, choć jest to bardzo ciekawa historia. Podczas tego castingu zgłosiło się do nas więcej pań, z tym że nie wszystkie nam odpowiadały, innym zaś nie pasowały terminy i stawiane warunki. Ostatecznie zostały nam jedna amatorka oraz jedna profesjonalistka, która w niejednej sesji brała udział, przez co chętniej zgodziła się na współpracę z nami. Co ciekawe, stwierdziła później, że w tego rodzaju sesji jeszcze nie występowała. Trzecia z pań trafiła się przez zupełny przypadek. Mianowicie, na kilka dni przed sesją jedna z dziewczyn wykruszyła się i nie było zbyt dużo czasu na znalezienie jej zastępstwa. Jedna ze znajomych naszego kolegi, zgodziła się na nasze warunki. Byliśmy szczęśliwi, że w ogóle odważyła się rozebrać i uratowała nam sesję. Jak więc widać, casting wyszedł nam na 30%, ale ostatecznie wszystko się udało.


ŁzW: Gdybyś mógł określić w czym tkwi siła waszej muzyki, co by to było? Jaka jest najmocniejsza strona Psychocukru?
Piotr: Myślę, że naszą najmocniejszą stroną jest prostota przekazu. Nie próbujemy mydlić nikomu oczu żadnymi ozdobnikami, które wg nas są po prostu zbędne w muzyce i tekstach. Staramy się, aby to co robimy, było w miarę klarowne, chociaż zdajemy sobie sprawę, że ostatecznie nie zawsze się to udaje. Ludzie często odnajdują w naszej muzyce coś innego, niż to co my pierwotnie zakładamy. Oprócz prostoty dodałbym szczerość oraz spontaniczność, które zawsze chcemy przekazywać będąc na scenie. Staramy się także grać to, co sprawia nam niekłamaną przyjemność. Nie oglądamy się na to, co jest w danej chwili modne. Być może dzięki temu moglibyśmy mieć większą grupę fanów. Szukamy jednak tego, co najpierw da nam samym radość, a dopiero później będziemy mogli się nią podzielić z innymi ludźmi.


ŁzW: Czyli po prostu robicie, to co lubicie. Graliście już na dużych festiwalach muzycznych, jak chociażby zeszłoroczny Opener. Koncertujecie także w małych, kameralnych klubach. Jaka jest wg Ciebie różnica w specyfice jednego rodzaju koncertu, a drugiego?
Piotr: Różnica jest diametralna i zaczyna się już na długo przed samym koncertem. Zupełnie inne są wymagania techniczne względem zespołu, jak i obsługi, która ma dany koncert poprowadzić. W małym klubie posiadającym dobrą akustykę, zwykle wystarczy minimalny zestaw nagłośnieniowy, który powinien udźwignąć wokal. Gitara w takich przypadkach jest często tak głośna, że nie wymaga dodatkowych poprawek, a czasem wręcz zaczyna przeszkadzać. Podczas kameralnych koncertów jest także bardzo bliski kontakt z publicznością, dużo łatwiej jest go nawiązać. Oczywiście w takich warunkach można również zagrać nieudany koncert i nie nawiązać żadnego dialogu z publiką. Jeśli zagrasz coś źle i ludziom się to nie spodoba, czujesz ich reakcję natychmiast. Na bardzo dużej scenie wygląda to tak, że energia, z którą starasz się dotrzeć do ludzi znajdujących się za barierkami, może przebyć bardzo długą drogę i nie zawsze jesteś w stanie osiągnąć zamierzony efekt. Na pewno trudniej gra się na scenie, gdy ta energia do ciebie nie wraca lub wraca z bardzo dużym opóźnieniem. Z drugiej strony, nie czujesz zwykle tych złych emocji, ponieważ one również potrafią dotrzeć do muzyka po długim czasie. Podczas dużego koncertu zwykle bywa komfortowo w kwestii nagłośnienia, które przeważnie jest bardzo dobre. Jest również dbałość o oświetlenie. Podsumowując, każdy rodzaj koncertu ma swoje plusy i minusy. Uważam jednak, że jesteśmy głównie zespołem klubowym i w takich warunkach sprawdzamy się najlepiej. Wtedy potrafimy skutecznie pokierować koncertem, publicznością i jej emocjami w taki sposób, aby ostatni kawałek, który gramy stanowił pewnego rodzaju katharsis i pozostawiał w ludziach lekkie poczucie niedosytu.


ŁzW: Skoro mówiliśmy już o dużych koncertach, to warto wspomnieć, że 12-go listopada odbyło się ciekawe wydarzenie z waszym udziałem…
Piotr: Tak, graliśmy na warszawskim Torwarze jako zespół supportujący brytyjską formację Placebo. Szczerze powiem, że mieliśmy pewne obawy. Byliśmy świadomi tego, że ludzie, którzy przyszli na ten koncert byli zainteresowani przede wszystkim główną gwiazdą wieczoru. Zapewne większości zupełnie zwisało, czy w roli supportu zagrał zespół Psychocukier, czy jakikolwiek inny. Być może publiczność oczekiwała, że zagra jakaś bardziej popularna kapela, a nie zespół niszowy, alternatywny.


ŁzW: Placebo jest przecież także zespołem alternatywnym.
Piotr: No tak. Czyli wychodzi na to, że gramy w tej samej lidze (śmiech). W każdym razie, mieliśmy obawy dotyczące dużej sceny, jak wypadnie współpraca z obsługą techniczną tego koncertu, bo ma to ogromne znaczenie. Wychodzimy na pół godziny i musimy dać z siebie wszystko, a być może energia od publiki w ogóle do nas nie wróci. Na pewno staraliśmy się zagrać jak najlepiej.


ŁzW: A czy traktujecie ten występ jako nowe wyzwanie, czy raczej rutynowo, jak kolejną pracę do wykonania?

Piotr: Dla nas każdy koncert jest wyzwaniem, staramy się do tej kwestii podchodzić właśnie w taki sposób. Żadnego z nich nie traktujemy rutynowo. Bez względu na to gdzie gramy, staramy się z każdego występu czerpać maksymalną przyjemność.


ŁzW: Jeśli chodzi o Placebo, lubisz ich twórczość?
Piotr: Szczerze mówiąc, dosyć słabo znam twórczość tego zespołu. Nigdy nie byłem wielkim fanem tej kapeli, ani też żaden singel nie zachęcił mnie do przesłuchania ich dyskografii. W muzycznej hierarchii tego co lubię i nie lubię Placebo znajduje się gdzieś pośrodku. Nie zachwycam się tym zespołem, ale też nie neguję jego działalności. Gdybym uważał, że są obciachowi to nigdy nie zagralibyśmy przed nimi koncertu. Nie jest też tak, że pojechaliśmy do Warszawy interesownie, tylko dlatego, że na koncert Placebo przyjdzie duża liczba osób, ale na pewno było to istotne.


ŁzW: Wśród lubianych artystów, których wymieniacie na swoim fanpage’u widzę ciekawą rozbieżność. Obok The Who, czy Beatlesów stawiacie np. Piotra Szczepanika i Abbę. Lubicie wychodzić poza ramy jednego gatunku inspirując się artystami z różnych kręgów muzycznych?
Piotr: Oczywiście. To są nasze jak najszczersze sympatie. Myślę, że można spokojnie słuchać Abby, by po godzinie przerzucić się na Franka Zappę, a jeszcze później na Szczepanika na zmianę z Novi Singers albo Starzy Singers. Świat muzyki jest na tyle bogaty, że głupotą byłoby ograniczać się jedynie do dwóch lub trzech gatunków, czy też określonej liczby wykonawców. Inspirujemy się tym wszystkim, a to wpływa na sposób w jaki my sami gramy. Im więcej słuchamy, tym nasz styl będzie coraz trudniejszy do zaszufladkowania. Wydaje mi się, że o to właśnie powinno chodzić każdemu artyście.


ŁzW: Co wspominacie najlepiej w waszej muzycznej karierze?
Piotr: Na pewno bardzo miło wspominam czas jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty w 2006r. Udało się wtedy zagrać na Openerze nie mając nawet debiutanckiego krążka. W tym samym roku wystąpiliśmy także na pierwszej edycji OFF Festivalu w Mysłowicach. To było bardzo budujące doświadczenie. Później było trochę gorzej, bo po wydaniu drugiego albumu, nie zagraliśmy ani na jednym, ani na drugim festiwalu. Przez długi czas nie mogliśmy tam wrócić, udało się dopiero w zeszłym roku (w 2012r. Psychocukier zagrał na Open’er Festival w Gdyni). Oprócz tego nie przypominam sobie jakichś spektakularnych wydarzeń. Mogę powiedzieć, że każda płyta jest przyjemnym doświadczeniem, z tego względu, że udało się coś doprowadzić do końca. Najnowszy album powstał na dużym luzie, udało się na niego zebrać wymagane fundusze, współpracować z tymi ludźmi, z którymi chcieliśmy. Do tego mamy bardzo fajną sesję zdjęciową. Wszystko co osiągnęliśmy jako zespół nas cieszy. Może mielibyśmy z tego jeszcze większą frajdę, gdyby nie zmęczenie i gdyby sytuacja koncertowa wyglądała inaczej. Kiedy możemy zagrać przynajmniej 6-8 koncertów miesięcznie, wtedy występuje u nas dodatkowa adrenalina i motywacja do pracy.


ŁzW: Zmieniając temat, poza wspólnym graniem, muzycy Psychocukru spędzają ze sobą dużo czasu?
Piotr: Od wypadku do przypadku, od okazji do okazji. Czasem trafi się jakaś impreza, czasem też wpadnę do Saszy na piwko, bo pracuje jako barman w Owocach i Warzywach (klubokawiarnia w Łodzi). Poza tym, jeśli chodzi o próby, to nie jest tak, że spotykamy się i przez cały czas tylko gramy i ćwiczymy. Siedząc w naszej sali prób przykładowo przez sześć godzin, dwie poświęcamy na granie, a resztę spędzamy na pogaduchach, piciu piwka, rozkminach oraz planach na zespół, ale i tych na życie.


ŁzW: Masz jakieś ulubione miejsca w Łodzi?
Piotr: Kiedyś moim ulubionym miejscem był klub Jazzga. Obecnie niestety rzadko gdzieś wychodzę, a jeśli już to przeważnie jestem w sali prób. Generalnie, bardzo lubię Stare Bałuty, bo tam się wychowałem i tam lubię przebywać. Szczególnie latem, albo wczesną jesienią często jeżdżę w tych okolicach na rowerze. Tam też odwiedzam rodziców, spotykam się ze znajomymi. Łódź jest dla mnie bardzo przyjemnym miastem. Jest łatwa do przejścia na piechotę, chyba że ktoś chce dotrzeć z Retkini na Olechów. Bardzo łatwo jest też się dostać z jednego parku do drugiego, zwłaszcza na Bałutach. Jak wejdziesz do tzw. Parku Śledzia to potem szybko przejść można do Parku Helenowskiego, później do Parku Ocalałych, Promienistych. Stamtąd masz już bardzo blisko do Łagiewnik, Arturówka, albo Parku Julianowskiego. Wbrew wielu nieprzychylnym opiniom, w Łodzi bardzo fajnie się mieszka.


ŁzW: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *