RECENZJE

Slipknot – 5: The Gray Chapter

Zabójcza siódemka zamaskowanych metalowych głów powraca z piątym studyjnym albumem w myśl zasady, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Panowie wkroczyli z podniesionym czołem w szary rozdział ich artystycznej kariery, który nastąpił niespodziewanie po śmierci Paula Graya. Tragiczne wydarzenie potrafi w jednej sekundzie zawalić nasze misternie planowane działania. Nie zmienia to jednak faktu, że żałoba trwała zbyt długo. Na najnowsze wydawnictwo fani musieli czekać aż sześć lat (w maju minęła już czwarta rocznica śmierci basisty), nie mniej wściekli niż pełna przemocy i frustracji muzyka zespołu ze stanu Iowa. Na szczęście po zawartym na krążku materiale nasuwa się wniosek, że Slipknot wciąż przędzie nienajgorzej, choć „5: The Gray Chapter” daleko do dzieła ponadczasowego w historii alternatywnego metalu.


Znacznie bliżej będzie za to nowej płycie do wcześniejszego „All Hope Is Gone”. W tym miejscu wkładam palec pod budkę wielu krytyków, którzy zgodnie twierdzą, że album jest kontynuacją wypracowanego na poprzednim longplayu stylu. Spliknot nadal jest wulkanem energii, który choć średnio aktywny i jakby mniej groźny, wciąż posiada brutalną i pełną chaosu historię. W „XIX”, który na płycie pełni rolę odźwiernego, stojąc jeszcze w samym przedsionku dostajemy w twarz mroczną sentencją „This song is not for the living. This song is for the dead.” Na innych kawałkach jest zdecydowanie żywiej, a muzycy wystawiają wciąż ostre pazurki. Lwia część kompozycji została tu znacznie bardziej przemyślana. W sumie można się było spodziewać, że po tak długiej studyjnej przerwie kolejny materiał będzie dopracowany i charakteryzujący się większą spójnością niż niektóre chybione pomysły na „All Hope Is Gone” (pamiętacie jeszcze strzał w stopę pt. „Snuff”?).


Slipknot wyciągnął lekcję z błędów popełnionych w przeszłości, co przełożyło się na wyższą jakość ich najnowszego produktu. Spośród 14-tu zarejestrowanych kawałków ciężko wyłowić choćby jeden, który mógłby zostać uznany za słabszy od pozostałych. Poniekąd ok, ale z drugiej strony brakuje momentów uniesień, nie wspominając już o prawdziwych przebojach mogących namieszać w kanonie ekstremalnie metalowych brzmień, a takowymi Slipknot raczył nas praktycznie na każdym z dotychczasowych wydawnictw. Nie można jednak narzekać na brak takich innowacji jak gęste zabawy dynamiką, która wreszcie ulega zmianom w sposób naturalny. Partie melodyczne Coreya nie gryzą się z gitarowym mięsem proponowanym przez Thomsona i Roota. Kolejny studyjny rozdział w karierze Slipknot posiada także inne barwy niż szara. Dla przykładu, hi-gainowe przestery i odwirowująca perkusyjna pralka na „Sarcastrophe” mocno kontrastują z dużo łagodniejszym, choć też posiadającym niezły wygar „Killpop”. Ten drugi wyróżnia się na tle powszechnie panującej sieczki ze względu na swój balladowy (ale wciąż metalowy) charakter.


„5: The Gray Chapter” to nie tylko potwierdzenie wypracowanej jakości i muzyczny powiew świeżego powietrza w szeregach Slipknot, ale także powtórka słynnego hasła „the show must go on”, kiedyś śpiewanego przez lidera Queen, teraz wykrzyczanego w wersach Coreya Taylora. Po ciosie, jakim była śmierć Graya, muzycy powstają z kolan, wypuszczając album, który nie jest zarezerwowany wyłącznie dla stałych słuchaczy. Nowy materiał zdaje egzamin nie tylko na płycie, ale także na koncertach, o czym polska publiczność będzie miała okazję przekonać się w przyszłym roku podczas czwartej edycji Impact Fest. Takiego wydarzenia nie można przegapić!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *