RECENZJE

The 1975 – The 1975

Gdyby opisać ideę Święta Niepodległości w Polsce za pomocą utworu, byłaby to z pewnością rzewna, patetyczna ballada opowiadająca o bohaterskich losach naszego narodu. Jednak wydarzenia, które od lat mają miejsce tego uroczystego dnia, szczególnie w stolicy, przybierają raczej formę anarchicznego punk rocka z dużą domieszką ognia. Zmęczony zarówno wzniosłością, jak i bezkarnym chuligaństwem pokazywanym w telewizji próbowałem tego dnia znaleźć złoty środek, który pozwoliłby na chwilę odetchnąć i uciec od ponurej rzeczywistości. Udało mi się to za sprawą angielskiego kwartetu The 1975. Panowie w składzie: Matthew Healy (wokal, gitara), Adam Hann (gitara), George Daniel (perkusja) oraz Ross MacDonald (bas) to kolejni przedstawiciele alternatywnego brytyjskiego rocka, którzy 2-go września br. zadebiutowali na rynku długogrającym krążkiem nazwanym po prostu “The 1975”.

Muzycy nie są chyba specjalistami jeśli chodzi o wymyślanie kreatywnych tytułów dla swoich piosenek. Otwierające album intro (oczywiście noszące miano “The 1975”) buduje specyficzny ton, który w zasadzie pozostaje niezmienny już do ostatniej, szesnastej kompozycji. Drugi z kolei numer pt. “The City” to skonstruowany wg utartych brytyjskich schematów kawałek wyróżniający się z pewnością syntezatorowym wokalem Matthew. Pod względem brzmieniowym chłopaki potwierdzają tezę, że elektronika w muzyce rockowej z powodzeniem potrafi eksplorować dużo więcej ciekawych obszarów niż jedynie przesterowane gitary. Spójność krążka to jeden z tych elementów, które zauważalne są na pierwszy rzut oka już po kilku przesłuchanych kompozycjach. W przypadku kwartetu z Cheshire po raz kolejny sprawdza się również stwierdzenie, że indie rock to muzyka nie wymagająca zdumiewających umiejętności technicznych, a jedynie odrobinę charyzmy, solidne podstawy rytmiczne oraz trafiony dobór tematyki utworów. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, The 1975 nie odkrywają Ameryki. Kawałki takie jak “M.O.N.E.Y.”, “Sex”, “Girls” oraz “Pressure” pokazują, że w graniu rocka od wielu dekad chodzi niezmiennie o to samo. Zmienia się jedynie forma przekazu, za której wzbogacenie należy pochwalić ambitnych artystów. Po delikatnym, instrumentalnym “An Encounter” nadciąga, trochę w stylu new romantic, piosenka o nazwie “Heart Out”. Na wyróżnienie i ogromny plus zasługuje “Robbers”. Gdyby tylko śpiew Matthew posiadał więcej głębi i chrypki, byłbym w stanie uwierzyć, że owa ballada to kolejny kawałek w dorobku Kings of Leon. “Is There Somebody Who Can Watch You” to propozycja godna zamknięcia debiutanckiego albumu The 1975, choć stylistycznie różniąca się od reszty utworów. Piosenka ta, zaśpiewana wyłącznie przy akompaniamencie fortepianu, to zdecydowanie dobry towarzysz podczas nocnych refleksji lub romantycznego wieczoru we dwoje.


Angielscy artyści działają razem już od 2002r. Po czterech do tej pory wydanych epkach dorobili się wreszcie pierwszego w pełni autorskiego krążka, który można by zdefiniować jako kolejny album zaliczający się do grona brit rockowych nagrań. Można, ale niekoniecznie trzeba. Twórczość The 1975 nie jest do końca oczywista. Wszystko za sprawą hybrydy brzmieniowej, którą usłyszymy po włożeniu płyty do sprzętu grającego. Poszukiwacze świeżości w muzyce powinni zgłębić ten album i sami zdecydować, co tak naprawdę jest jego siłą. Ja tymczasem wystawiam brytyjskiemu kwartetowi solidną, zasłużoną czwórkę nie tylko za ich muzyczną jakość, ale także za udane odciągnięcie mnie od dołujących poniedziałkowych wydarzeń w naszym kraju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *